>>> English version below (ctrl +F "english" will take you there)
Opowieści tej tok
Przez pustynię i mrok
Płynie z dzikich, dalekich stron
Krótka późnopopołudniowa wizyta na irańskiej pustyni Maranjab (Maranjab Kabir) okazały się brzemienne w skutki. Zawieruszone gdzieś w bucie ziarnko piasku wróciło ze mną do domu, zakiełkowało i wydało owoc. W trzy miesiące po powrocie z Iranu wyruszyłem do Jordani. Oprócz faktów oczywistych wiedziałem o tym kraju bardzo niewiele, a wiedza ta była w większości niezgodna z rzeczywistością, z czego zdawałem sobie sprawę. Wiedziałem więc, że wiem jak nie jest :)
Piasków bezkresna dal
Z nieba leje się żar
I czuć wokół kadzideł woń
Bo ja wcale nie jechałem do Jordani. A przynajmniej nie do tej współczesnej. Najbliższym tworem z naszej galaktyki, do którego chciałem się dostać było sanktuarium Gralla z ostatniej krucjaty Indiany Jonesa. Ostatnia Krucjata miała miejsce w czasie II WŚ tak więc musiało się ono znajdować w Arabskim Królestwie Syrii, które powstało po udanej Rewolcie Arabskiej (1918), przedstawionej z kolei w filmie Lawrence z Arabii. Poza tym planowałem odwiedzić również planety Diuna i Tatooine.
Jeśli tajemny blask
Półksiężyca i gwiazd
Zrosi srebrem twój gęsty włos
Z kolei to chyba Lawrence z Arabii był powodem mojego uporu, żeby odwiedzić pustynię Maranjab w Iranie w środku lata (czego się tam wtedy podobno nie robi), a za samą Jordanię należy winić gazetkę pokładową WizzAira, w której natknąłem się na krótki opis Jordan Trail.
To nie wahaj się, lecz
Hop! Na dywan, i leć
Nura daj w tę arabską noc!
Znalazłem więc kompana ("Czecha"), sprawdziliśmy optymalną pogodę, kupilismy wizę, wskoczyliśmy do samolotu i mając za cel pokonanie sekcji Jordan Trail prowadzącej z Petry to Wadi Rum daliśmy nura w arabską nooooooooooooc!
Arabska noc
Jak arabski dzień
Ma w sobie ten żar
Co sprawia, że czar
Chodzi z tobą jak cień!
W arabską noc
Jak arabski koń
Rozglądaj się, bo
Tu dziwów ze sto
Otacza cię w krąg!
Do listy inspiracji należy dodać jeszcze bajkę Alladyn.
Amman
Wylądowaliśmy w Ammanie, przypominającej wielkie mrowisko stolicy Haszymidzkiego Królewstwa Jordanii przyjemną w nocy, a za dnia jeszcze gorącą, mimo, że była to już połowa października. Mieście na siedmu wzgórzach, gdzie zwykłe domy wyglądają jak zabytki, ludzie są mili, falafel kosztuje 1.50 zł, taksówkarze proponują podwózkę trąbieniem, wąs jest częścią umundurowania, a 50% populacji stanowią koty.
1. Absurdalnie wysoki (126.8m) Raghadan Flagpole, Amman. |
Zatrzymaliśmy się w hotelu Nobel w centrum historycznej dzielnicy, bo był najtańszy. Okazało się również, że był najfajniejszy, jeśli to co możnaby nazwać "zaniedbaniami budowlanymi" zakwalifukuje się jako "atrakcje" lub "ciekawostki". Czyli dla koneserów. Konsjerżem tego przybytku był najmilszy na świecie człowiek, znany jako Papa, który mimo, że zna angielski, to do komunikacji używa niemal wyłącznie różnie akcentowanego zwrotu "habibi" (arab. kochanie/proszę/dziękuję + 50 innych znaczeń).
W Ammanie mieliśmy do załatwienia kilka spraw:
1. Zakupy: gaz, arafatki, spodne dla Cz (ewentualnie), wkładki do moich treków (nagle się okazało)
2. Logistyka: znaleźć transport do Petry, skąd zaczniemy trekking
3. Kultura: zabytki, fajka wodna oraz ludzkie teatrum kolorowych bazarów i wieczornych knajpek
2. Bazar w Ammanie mieści się po prostu przy ulicy // Amman bazaar situated just on the streets |
4. Pierwsze przymiarki po instruktażu z youtuba First attemts of wearing the headscarf following tips from youtube |
Pobyt w Ammanie był super. Mieliśmy okazję podszkolić się w targowaniu na 'strzeżonym kąpielisku' przed 'nurkowaniem z rekinami bez klatki', które miało później nastąpić. W Ammanie nawet niektórzy sprzedawcy herbaty skrzętnie odliczali resztę.
Zwiedziliśmy też fajną Cytadele z greckimi ruinami i muzeum oraz rzymski amfiteatr. Jadaliśmy w ukrytych knajpkach gdzie sprzątanie ze stołu polegało na zabraniu plastikowej folii (obrusa) wraz z całą 'zastawą' do kosza. Z jakiegoś powodu Jordańczycy coś dla nas tam zamawiali - może nie były to miejsca gdzie pojawiają się turyści.
Roman temple of Hercules, 162 AD
Roman amphitheatre
Oprócz ewentualnych spodni Cz. udało nam się wypełnić wszystkie zadania, ale nie tak szybko jakbyśmy tego chcieli. Niestety, wieczorem znaleźliśmy się na północnym dworcu autobusowym, z którego minibusy do Petry o tej porze już nie odjeżdzały (nie wiadomo czy w ogóle odjeżdżają). Tamże dla sportu ćwiczyliśmy umiejętności targowania. Petra jest na południu i dlatego naturalnym byłoby udanie się na południowy dworzec autobusowy, co byśmy uczynili, gdyby nie intryga sprzedawcy świeżo wyciskanych soków z granatu. On to, będąc najwyraźniej w zmowie z taksówkarzami wysłał nas na dworzec północny.
9. Podstępny sprzedawca soków Treacherous juice seller |
Jeździliśmy więc bez sensu po mieście tracąc czas* i ostatecznie ze względu na późną porę podjeliśmy decyzję o przerwaniu akcji mieskiej tego dnia i wycofaniu się do bazy (czyli do Papy). Papa powitał nas szerokim uśmiechem i słowami "habibi" oraz obietnicą otrzymania rano ręcznika, jeśli będzie jakiś suchy. Brak suchego argumentował brakiem słońca (w pokoju bez okien gdzie je suszył).
* Jeździliśmy bez sensu po mieście, ale czasu nie traciliśmy, dlatego, że sam przejazd był dość fascynujący. Zobaczyliśmy kilka dzielnic, dworce, dynamikę ruchu ulicznego. Było fajnie. Cena rejsu taksówką przez całe miasto zależy od umiejętności targowania lub od tego czy masz aplikację Kareem i podstawowe umiejętności targowania. Aplikacja działa jak Uber, ale stawka na koniec przejazdu może być większa od tej, która widniała na ekranie w momencie naciskania przycisku "Yalla!" (arab. jazda/dawaj/dobra + 50 innych znaczeń), w zależności od czasu przejazdu (czyli korków). Dlatego, mając podstawowe rozeznanie w cenach można próbować jeździć bez apki i może być taniej.
O 6 rano odjeżdża Ekspress Bus do Petry dla turystów. Trzeba zarezerwować miejsca z odpowiednim wyprzedzeniem czego oczywiście nie zrobiliśmy. M.in. dlatego udaliśmy się na normalny, tym razem południowy, dworzec autobusowy, by za pół ceny Ekspress Busa ruszyć o ludzkiej porze do Wadi Musy (miasta, w którym są ruiny Petry) jako jedyni turyści w autobusie pełnym lokalsów, odjeżdzającym co godzinę. Nie jechaliśmy na dachu, ani nie dzieliliśmy siedzenia z kozami. Bardzo kulturalny i szybki przejazd z obowiązkowym postojem na herbatkę. W autobusie nie wolno było palić (pasażerom), czego gwarantem była pomstująca kobieta.
Petra
10. Wadi Musa z piaskowcami skrywającymi Petrę w tle Wadi Musa and sandstones hiding nearby Petra |
Gdy w Wadi Musie zostaliśmy skasowani 14 złotych za falafel (local prices!!!) szybko zatęskniliśmy za Ammanem. Niestety w Petrze turyście to w oczach lokalnych sprzedawców chodzące worki z pieniądzmi, które trzeba doić ile się da, bo i tak nie przyjadą drugi raz. Możesz się targować, jak dobrze ci pójdzie to możesz się cieszyć, że zbiłeś cenę do połowy. Jordańczycy płacą może 1/10... I nie chodzi o pamiątki ale o dosłownie wszystko. Dlatego ostatecznie nasze zakupy częściowo zrobił dla nas właściciel hostelu, w którym się zatrzymaliśmy, a jego kolega przywoził dla nas nawet chleb z centrum. :)
Mieliśmy trochę szturmżarcia z Polski, bo zgodnie z oczekiwaniami w miejscowych kioskach z szyldem "Ali's Supermarket" nie było prawie nic zdatnego na prowiant. Zaopatrzyliśmy się więc w 12 L wody, chleb od kolegi, jakiś dziwny makaron, hummus i daktyle (do daktyli przekonał Cz. argument, że w "Faraonie" żołnierze na pustyni jedli dziennie garść daktyli - potem dywagowaliśmy czy suszonych i czy z pestką, żeby zwiększyć sobie racje...).
A więc Petra! Z muzyczką z Indiana Jones'a grającą w głowie zagłębiamy się w wąski kanion, czyli sikh! Moment dość magiczny trzeba przyznać.
Witają nas tłumy turystów oraz konie, wielbłady i meleksy dla mniej ruchliwych. Wszyscy cisną pod Skarbiec (tam gdzie ukrywał się rycerz z Graalem), my idziemy z tłumem, tylko w przeciwieństwie do wszystkich mamy na sobie plecaki z żarciem na 5 dni i po 6 litrów wody... Pierwszy dzień z wypchanym plecakiem, wszystko ciężkie jak cholera, ale jest fajnie. Część Petry zobaczyliśmy poprzedniego popołudnia na lekko, wtedy powspinaliśmy się trochę po skałach w jakieś mniej oczywiste miejsca. Teraz mamy w głowie, że trzeba oszczędzać siły bo temperatura robi swoje.
Pod Skarbcem tłum, wielbłądy do pozowanych zdjęć, 500 straganów z tym-co-wszędzie i naganiacze oferujący spacer ze specjalnym przewodnikiem na 'prywatną' półkę skalną z lepszym widokiem na Skarbiec. Przewodnik tłumaczy nawet, że dyrekcja zamknęła tą ścieżkę ze względów bezpieczeństwa, a oni ją otworzyli i dlatego właśnie należy im zapłacić, a nadzór przewodnika jest konieczny 😀 i kosztuje 35 zł od osoby. Straszą, że jest również 'ogólnodostępny' punkt widokowy, ale trzeba iść 2 godziny.... Idziemy więc 2 godziny po drodze widząc różne ciekawe rzeczy i po pół godziny marszu jesteśmy na miejscu. Widok zagradza jednak sklecona z byleczego szopa wyłożona dywanami i tabliczka informująca, że widok dostępny jeśli kupisz herbatę (za 20 zł). Darmowy punkt widokowy się ostatecznie znalazł, ale samo nastawienie jest irytujące, przynajmniej dla nas. W przeszłości albo padało się ofiarą pustynnych rabusiów albo płaciło Petrze za ochronę swojej karawany. To akurat świetnie zachowało się do dzisiaj.
13. Petra: Welcome mister! Where are you from snack cocacola cameltour? |
Wandering inside Petra. Rock-carved tombs and the Great Temple
15. Podczas odpoczynku w wykutym w skale zagłębieniu można poczuć się prawie jak ludzie przed tysięcem lat. Resting in a rock-carved chamber gives a feeling of going backwards in time. |
Souvenir shop in Petra.
17. Nabywanie cennych umiejętności, które zadecydują o naszym przeżyciu. Getting life-saving skills from locals. |
Po 2 dniach zwiedzania żegnamy się ze wspaniałą Petrą. Wspaniałą mimo turystów, naganiaczy i cen. Petra się broni, bo ma wiele do zaoferowania, jest bardzo pociągająca i tajemnicza. Jest też rozległa i ogromna, każdy znajdzie coś dla siebie, a tłum spod skarbca rozrzedza się z każdym krokiem dalej. Zwiedzenia Petry to wg mnie nie Skarbiec i przejście głównym traktem do Pałacu, ale raczej wnóstwo zagadkowych ścieżek, znajdowanie własnej drogi do komnaty, która akurat wyda się interesująca, wspinaczki i błądzenie pośród półek skalnych, bo wejść można dosłownie wszędzie. Co więcej, dopiero opuszczając Petrę widać jak jest rozległa i ile miejsc poza głównym szlakiem jest dzikich i porzuconych.
A dalej co? No właśnie to, na co czekaliśmy i dla czego tam w ogóle przyjechaliśmy - pustynia.
Looking at part of Petra from above.
To nie jest Sahara (nie widziałem Sahary). Na wikipedii zamieszczona jest informacja, że Jordania w znaczącej części pokryta jest górskimi pustyniami (hmmm... brzmi super, nie?). Czyli takimi suchymi górami, często bardzo urwistymi z przepastymi, wąskimi wąwozami, a wszystko zrobione z rozpadających się w wyniki silnej erozji skał, wypełnione miejscami piaskiem, miejscami żwirem, a czasem skałami i ogromnymi głazami. Przed nami upały, czasem zapadanie się w piachu, a czasem szukanie ścieżki w rozpadliskach, ostrożny marsz skalnymi półkami nad urwiskiem i bardzo ograniczone dostęp do wody. Byliśmy bardzo szczęśliwi opusczając Petrę i mając przed sobą właśnie tą perspektywę.
A więc w drogę, do Wadi Rum!
19. Wyjście z Petry w pustynię Leaving Petra into the desert. |
>>> English version starts here
Oh, I come from a land,
from a faraway place
Where the caravan camels roam
A short visit to the Iranian desert of Maranjab (Maranjab Kabir) happened to have some major consequences. A small grain of sand hidden somewhere in the shoe blossomed and gave fruit. Three months after coming back from Iran I departed for Jordan. Besides a handful of obvious facts, my knowledge about this country was very limited. What's more, I perfectly knew it was not only limited but also different from reality. So I knew what to not expect.
Where it's flat and immense
And the heat is intense
It's barbaric, but, hey, it's home
Because I was not really going to Jordan. At least, not to a present one. I was planning to visit Graal's Sanctuary from Indiana Jones and the Last Crusade, which dates back to II WW times, and therefore, must have been located in the Arabian Kingdom of Syria founded after the Arabian Revolt (1918) depicted in Lawrance of Arabia. Besides the Sanctuary, I was planning to visit the planets of Dune and Tatooine.
When the wind's from the East
And the sun's from the West
And the sand in the glass is right
However, perhaps Lawrence of Arabia was a reason to visit Maranjab desert in Iran in the middle of the summer (which is allegedly not the right time), while for choosing Jordan an on-board magazine from WizzAir where I spotted info about the Trail should be blamed.
Z kolei to chyba Lawrence z Arabii był powodem mojego uporu, żeby odwiedzić pustynię Maranjab w Iranie w środku lata (czego się tam wtedy podobno nie robi), a za samą Jordanię należy winić gazetkę pokładową WizzAira, w której natknąłem się na krótki opis Jordan Trail.
Come on down
Stop on by
Hop a carpet and fly
To another Arabian night
I found a company ("Czech"), we checked the weather, bought a visa, took a plane, and having in mind crossing one section of the Jordan Trail from Petra to Wadi Rum we jumped into the Arabian night!
Arabian nights
Like Arabian days
More often than not
Are hotter than hot
In a lot of good ways
Arabian nights
'Neath Arabian moons
A fool off his guard
Could fall and fall hard
Out there on the dunes
Alladin should be added to the inspiration list as well...
Amman
We landed in Amman - an anthouse-like looking capital of the Hashemite Kingdom of Jordan (see Foto 1), being nicely chilled in the night but still boiling hot during the day, regardless of the fact it was already half of October. Amman, a city built on seven hills, where regular houses look like historical sites, people are friendly, a falafel costs 0.25 USD, taxi drivers offer rides by honking, the moustache is part of a uniform, and 50% of the population consists of cats.We stayed at the Nobel Hotel in the heart of the historic district as it was the cheapest place to stay, and, ultimately, the coolest as well. Coolest providing you account constructional negligence for 'attractions'. A concierge there was the nicest man on Earth, known wider as 'Papa'. Despite Papa knowing English quite well he preferred to restrict his vocabulary to one word only: "habibi" (Arabic darling/please/thanks + 50 other meanings).
In Amman, we had a few things to do:
1. Shopping: mainly gas cartridges and headscarf (see Foto 4)
2. Logistics: find transportation to Petra where we planned to start the hike
3. Culture: heritage, water-pipe (nargilla), baazars etc. (see Fotos 2,3)Our short stay in Amman was a great opportunity to practice the skills of bargaining in a 'paddling pool' before 'swimming with sharks' in rural areas. In Amman shopping was super easy - some sellers were even returning a small change!
We visited cool, old Citadel with roman ruins and Umayyad buildings at historical city centre of Amman and roman amphitheatre (see Fotos 5-8). We were dining in tiny hidden restaurants or stalls full of locals. In one of them cleaning was done by moving a foil from the table (tablecloth) together with all the (plastic) dishes straight to the trashbin, A group of Jordanians ordered for us a dish and smiled - apparently not much of tourists was visiting this place.
We performed all the tasks for Amman but slower than we wished to. Unfortunately, in the evening, we ended up at Northern Bus Terminal with already no more minibuses to Petra. Petra, however, is situated in the south, and therefore, going to Southern Bus Terminal would be more reasonable. Most probably, we would go there but we got misguided by a treacherous juice seller at the bazaar (see Foto 9). So we ended up driving there and forth through the city till all the buses left. We decided to return to Papa for one more night.
Moving over this large city is interesting alone. You can see different districts, the behaviour of drivers, nice sites etc.. There is a huge social component even in passing other cars in small alleys when trying to avoid jammed main avenues. The price for a taxi ride depends on distance and, of course, bargaining skills. If you use Kareem (local Uber) app you select the destination, press 'Yalla!' and board the taxi. However, the price may change due to traffic (time in the taxi) so we ended up checking prices in Kareem and then bargaining our own prices which ultimately appeared as a good mix.
At 6 AM tourist Petra Express leaves from Amman old town. The ticket needs to be booked in advance. We obviously slept longer and then went to the local, this time Southern Bus Terminal to easily find 3 times cheaper ride to Petra. Again, we were the only foreigners on the bus. We supplied ourselves with mint tea and boarded the bus to Wadi Musa (a city next to Petra, see Foto 10).
Petra
And there, in Wadi Musa, we got charged 3 EUR for one falafel with tea! ( 'Local prices' - what a fraud!). That was a brutal bucket of cold water poured on our 'bargaining skills'. However, that is a Petra-specific thing - locals are shamelessly robbing foreigners of everything to the last penny, knowing that is a once- but must-visit place. You may bargain to half a price but Jordanians pay 10% of that. Not only food and souvenirs but everything, including a bottle of water in a store. For that reason we asked our Petra hostel manager to do the shopping for us - that was way cheaper (we had to do the shopping for several days of hiking) and his friend even delivered bread from Wadi Musa (see Foto 11).
We had only some food brought with us (1 lyophilised meal, some bars) but in tiny local shops called "Ali's Supermarket" the choice was less than minimalistic. Finally, we got 12 litres of water, bread from that friend, strange pasta, hummus and dates (Cz. got convinced to dates with an argument that in the historical fiction 'Pharaoh" by noble writer Bolesław Prus soldiers at the desert ate 1 fist of dried dates per day).
And then, Petra! We play Indiana Jones theme and dive into the narrow canyon (siqh). A magical moment for sure! (see Fotos 12).
There are crowds of visitors mixed with sellers, horses, camels, and even golf carts - each of that heading to the famous Treasury (where the Holy Graal was hidden). We stand out of the crowd having big backpacks full of supplies for 5 days of long trekking and 6 litres of water each. We had one glimpse of Petra last afternoon (Jordan Pass grants up to 3 consecutive days for Petra) while we saw some spots out of the beaten track and climbed some hidden tombs. Now we are only seeing the more distant landmarks while trying to save energy as we could perfectly feel the lethal heat of the sun. (see Foto 13-16).
Crowds at the Treasury, 500 stalls with usual sets of souvenirs, and boys advertising a special guided walk to a steep, 'private' rock that offers a better (i.e., no people in the background) view on the Treasury. The guide explains that the authorities of Petra site closed this path with a fence due to safety reasons. They 'opened' (cut the fence) and that's why they should be paid for admission. Due to danger guide is mandatory - he walks with groups of 20 in flip-flops and charges 8 euros. There is also an 'openly available' view spot higher up but it requires 2 hours of climbing. After half an hour we reach the 'openly available' viewpoint. The entrance is blocked by a shack. You can enter to enjoy the view if you buy tea for 5 euros. Ultimately, we found a free viewing spot, however, we also found the attitude of locals irritating. The tea-view fee is communicated when you reach the shack but is not mentioned on the marks on the way there. In the past, you could be either robbed by desert bands or pay Petra for its protection on the way. This custom remains still in place.
When visiting the Great Temple Cz. gets a free crash course on how to tie a headband from a small girl selling 'extraordinary' stones. (see Foto 17) Cz pays half of the stone price for the training. That was our second course spontaneously proposed by locals - apparently, we did not learn well from the youtube video...
After 2 days of wandering among remnants of Petra, we leave. Despite crowds of tourists, overactive sellers and crazy prices it is definitely worth seeing. It's also huge - the crowd from the Treasury area dissolves fast with each step away from it. In my opinion, it's fantastic to see the Treasury and the main landmarks but ultimately these are not the best sites. The first award goes to countless hidden, dust-covered tombs scattered around the rocky area. You may find your own, unique path to forgotten tombs and climb into wild places anywhere you want. Moreover, only when leaving Petra into the desert (not via the main entrance) you will see how extensive the area around the main site is full of tombs. (see Foto 18).
What now? The thing we wait looking forward to most eagerly and the reason of our travel - the desert. It's not Sahara (I haven't seen Sahara). Wikipedia refers to it as a 'mountainous desert' (I know, sounds great!) so dry, full of cliffs, carved with canyons full of sand and gravel and dust - all of this made of rocks that fall apart due to strong erosion. Ahead of us are heat, sinking in the sand, careful marching the narrow path on steep cliffs, extremely limited access to water, and no access to food. Leaving Petra with this perspective keeps us happy in high spirits.
Thus, onward we go, into the Wadi Rum! see last photo