poniedziałek, 25 czerwca 2018

Wielki wymarsz do obozu 1

najtańszy transport u Pajzeldy - 1 usd/kg
ostatnie chwilę z internetem - ściągam apkę do drona, udało się!
w okolicy C1

Co się dzieje! Konie ruszyły! Samochod za nimi! Ludzie z plecakami. Wszystko wali do C1.

Ale po kolei. Wstaliśmy o 8 bo 8-9 byliśmy umówieni na lewy załadunek bagażu na konie. Gdy zjedliśmy śniadanie Kirgizi czekali już z końmi. Oni mieszkają niedaleko w jurtach w sezonie turystycznym i pracują jako tragarze. Kazali nam zanieść bagaż za górkę (od nas obu wyszło jakie 40 kg) a dni czekali aż ludzie z agencji przekażą im bagaż oficjalny. No ale mieli pecha, bo za górką był pan Pajzelda z jurtą i koniem co wozi bagaż dwa razy taniej bez żadnego targowania. Do tego można u niego spać i jeść za 200 som (11 PLN). Odmówiliśmy więc umówiony transport (co za ludzie, najpierw się w ogóle nie targują, a potem jeszcze każą ukryć bagaż obok konkurencji), wzięliśmy namiot i naszą część cargo I ruszyliśmy do C1. Po drodze przegonili nas konno kirgizi oraz ludzie z agencji których do końca doliny zawiózł samochód. 

Droga do C1 długa: 13 km i 1000m w górę. Najpierw pierwsza doliną na przełęcz podróżników 4130, a potem druga doliną na lodowiec. Trawersuje się strome zbocza z błotem lub sypiącymi się kamykami. W kilku miejscach gdzie zalegał śnieg agencja robiła przejście łopatami. Zmęczeni, po 6 godzinach drugi dochodzimy do lodowca. Nie możemy dojść do C1 Ak-saia, który jest właśnie stawiany, bo pomiędzy nami rwąca rzeka. Rozbijamy namioty zaraz przed i chowany się do środka bo jak codziennie rano słońce, potem śnieg. Odpoczywamy pół godziny i schodzimy. Ledwie idę, brak już sił, do tego lekka zadyszka na podejściach. W końcu wchodzimy znowu na przełęcz podróżników i już z górki do obozu. Po drodze jest miejsce z dobrym zasięgiem internetowym. 
Robi się już ciemno. Dochodzimy do domu Pajzeldy. Piecyk, czaj, chleb, masło, coś w stylu kefiru i baran z ziemniakami. Jeszcze więcej czaju. Oczywiście zostajemy u niego na noc, trzeba jeszcze tylko zwinąć namiot z Ak-saiowej bazy żeby nas nie skasowali. Znowuż zmęczeni, ale tym razem umierający kładziemy się spać w domku. Mamy luksusowe warunki: śpimy na podłodze, obok syna Pajzeldy.

Kolejnego dnia my odpoczywamy a bagaż jedzie z onym synem, którego imię znałem ale zapomniałem do naszego namiotu w C1. Robimy pranie i kąpiemy się w takiej budce z garnkiem wody na piecu i czerpakiem. 
Popołudniu idziemy na spacer i latamy dronem. Podczas lotu pada karta pamięci w moim telefonie. Tracę muzykę, książki i najnowsze zdjęcia. Może uda się uruchomić program do drona. 
Jutro (26.06) wychodzimy spać do C1. 

PS.
Po namyśle dotarło do mnie jak wielką stratę właśnie poniosłem. Straciłem wszystkie książki, całą muzykę. Mam tylko płytę Neila Younga nagraną z Crazy Horsem, ale nie mam nawet odtwarzacza muzyki!!! Bigi, wiedz, że zdążyłem ją przesłuchać.
 Co ja będę robił jak przyjdzie kiblować gdzieś przez cały dzień. Krzysiek ma książkę, może szybko przeczyta to mu zabiorę. Mojej książki w końcu nie wziąłem bo już miałem za dużo tego wszystkiego. Zostaje mi grać w Krone und kragen, jedyna grę którą mamy, taki wyprawowy klasyk bo nie zajmuje trzech dni w plecaku. Tylko, że jak będę w nią grał z Krzyśkiem to on wtedy nie będzie czytał książki...

3 komentarze:

  1. Pare literówek i błędów ortograficznych, ale czyta się z duża przyjemnością i lekkością. Można poczuć tamtejszy klimat.

    Dodatkowym smaczkiem są wrzucenia typowo Klobasowe, jak np. "nie zajmuje trzech dni w plecaku", poezja!

    OdpowiedzUsuń
  2. Jak nie masz książki do czytania to może w końcu jakaś napiszesz :)

    OdpowiedzUsuń