piątek, 20 października 2023

Jordan Trail: Petra - Wadi Rum, days 1-2

>>> English version below (ctrl +F "english" will take you there)


Opowieści tej tok                                                                                                                              Oh, I come from a land,

Przez pustynię i mrok                                                                                                                           from a faraway place 

Płynie z dzikich, dalekich stron                                                                                          Where the caravan camels roam


Dzień 1: Petra - Wadi Sabra Falls

Na 'właściwy' szlak wychodzimy popołudniu po paru godzinach w Petrze mając w nogach kilka kilometrów. Każdy z nas dźwiga ok. 6L wody i jedzenie na kilka dni, wiedząc, że po drodze nie ma szans na nic do jedzenia, a niewielka dostępność nieznanej jakości wody jest również zmienna.


Wychodzimy z Petry w pustkowie. Nagle znikają wszyscy ludzie. Spotykamy jedynie samotnego wielbłąda. Z pozostałych stron, a zwłaszcza od wschodu, Petra jest chroniona skałami a dostępu do prowadzących do niej wąwozów strzegą bileterzy, ale od południa granica jest płynna i nie ma mowy o żadnej kontroli. Co więcej, byłem zdumiony jak ogromny obszar wokół Petry usiany jest grotami. Niektóre są tak okazałe jak te najciekawsze w samej Petrze, ale gorzej zachowane. Pozostałe niczym nie różnią się od setek tych mniejszych wydrążonych zaraz obok najsławniejszych. Jak okiem sięgnąć, skalne ściany są wszędzie podziurkowane, a wyobraźnia kusi by zajrzeć do jednej z nich jako 'odkrywca' albo 'tomb raider' - hiena cmentarna? W jednej z nich znajdujemy cień.

1. Odpoczynek w napotkanej grocie. W tle grobowce 'poza' Petrą.
1. Rest in a cave on the way. 'Wild' Petra in the background. 

Jordan Trail skonstruowany jest z etapów po kilkanaście lub więcej km, które zawierają sugestie miejsc biwakowania. Czasem są to miejsca z wodą, a czsem bez. W naszym odczuciu najlepszą strategią było nocowanie przy wodzie, by zminimalizować noszony ciężar i dlatego myśleliśmy o dotarciu do źródła na 16ym kilometrze, zamiast do samego Gaa Mriebed (patrz mapa 1 - takie mapy z podziałem na etapy i trackiem gps są dostępne na jordantrail.org).

Mapa 1. Na zielono Petra i Sabra. Nocleg w czarnym kółku. Kawałek dalej woda (dzień 2).
Map 1. Green: Petra and Sabra. Bivouac at the black circle. Water a bit further (day 2).

Po drodze, oprócz setek grot skalnych, największą atrakcją, która na nas czekała były niewątpliwie (tak się nam wtedy wydawało) ruiny rzymskiego amfiteatru Sabra - kiedyś znajdowało się tam miesteczko. Do dziś zachowały się ruiny zbudowanego w wąwozie amfiteatru oraz widoczne gdzieniegdzie kamienie, które zdawały się być ułożone ludzką ręką 100 lub może 2000 lat temu - kto to wie? Jak wszystko co przed nami, amfiteatr znajdował się w miejscu, gdzie potencjalnie można byłoby się spodziewać wody - sądząc po obecności krzaków można by się do niej pewnie dokopać - ale tego jeszcze nie wiedzieliśmy.

2. Droga do amfiteatru Sabra. Dzicz zaczęła się od razu.
2. Way to the Sabra Amphitheatre. Wilderness started immediately..

3. Samotna palma przy amfiteatrze.
3. Lonely palmtree near the amphitheatre

4. Sabra amfiteatr / amphitheatre


Powoli zbliża się wieczór ale popołudniowe słońce pali. Przez zdecydowaną większość czasu nie ma ani kawałka cienia, w którym możnaby się schować przed żarem, dlatego, gdy tylko nadarzy się okazja, przysiadamy za większymi skałami lub w zapadliskach i myślimy o wędrówce w sierpniu...

Wcześniej spodziewałem się pewnej monotonii, ale w ogóle jej nie ma. Za każdym zakrętem są inne krajobrazy, zmieniają się skały a także oświetlenie, zmiania się podłoże. Na całej trasie nie było nudno ani przez moment.

Opuszczamy ruiny teatru późnym popołudniem i wchodzimy między dość gwałtownie zwężające się skalne ściany. Gdy spotrzegliśmy, że gwałtownie zaczyna zmierzchać brnęliśmy przez zarzucony kamieniami wąwóz, gdzie nie było mowy o wygodnym rozstawieniu namiotu. Wiedząc z mapy, że przed nami mocno eksponowany fragment szlaku, postanowiliśmy spróbować go przejść i dojśc do wody mimo szybko postępującego zmierzchu. 
Wąwóz zwęrzył się do minimum a następnie zaczął robić się coraz bardziej stromy. Gdy zobaczyłem przed sobą szkielet wielbłąda i opadające półki skalne, zdałem sobie sprawę, że prawdopodobnie zgubliśmy ścieżkę.





5. Zwężająca się dolina o zmierzchu.
5. Narrowing valley at dusk.

6. Oznaczenie 'zawróć!'
6. Wrong way sign.

Jordan Trail nie żadnego oznakowania. Trzeba orientować się w terenie z wykorzstaniem mapy i/lub tracka GPS, który miałem w zegarku i telefonie. Jednakże, gdy przychodzi do sytuacji, gdzie parę  metrów dalej otwiera się przepaść trzeba po prostu szukać sensownej ścieżki. Takich może być kilka, a czasem tylko jedna. Czasem widać 'wydeptane' kamienie lub ślady w piachu, ale gdy szlak prowadzi po półkach skalnych to nie widać nic.

Nie ma mowy o nocowaniu w tym miejscu. Wyciągamy latarki i w zapadających ciemnościach próbujemy odszukać właściwą drogę. Wspinamy się po kamiennym zboczu (z mapy widać, po której stronie zbocza może prowadzić ścieżka). Wkrótce możemy się cieszyć, znaleźliśmy kawałek ścieżki. Nasza radość nie trwa długo, bo po chwili gubimy ją znowu. Znajdujemy się teraz w terenie, gdzie kilka niskich półek skalnych  pod stromymi ścianami tworzy w miarę bezpieczne miejsce, dlatego postanowimy zostać tu na noc. 

To nasz pierwszy nocleg na właśną rękę. Nocujemy bez namiotu wprost na skalnej półce. Jest ciepło, a na niebie widać piękne gwiazdy. Wydaję się nam, że nie jest to miejsce, w którym byłyby skorpiony (sprawdzamy latarką UV). 
7. Po zachodzie słońca
7. After the sunset.
8. Biwak w skałach o brzasku.
8. Rocky bivouac at dawn.


Dzień 2: Wadi Sabra Falls - Gaa' Mriebed - Wadi al Saif

Krótko po wschodzie słońca budzimy się pośród skał przepastnego wąwozu. Zwijamy obóz i szukamy zgubionej ścieżki. Po krótkich poszukiwaniach okazuje się, że przenocowanie w tym miejscu było świetną decyzją, gdyż ścieżka, którą staraliśmy się podążać była iluzją. Przypadkowo zbiegające się płyty i półki skalne zdawały się dokądś prowadzić, lecz kilkadziesiąt metrów dalej urywały się lub próbowały wabić w przepaść. Właściwą ściężkę, nagle i niepozornie skręcająco w stromy, kamienisty żleb przeoczyliśmy po zmroku, lecz w świetle dnia nie była trudna do znalezienia. W dobrym humorze schodzimy stromymi zboczami w coraz szerzej odwierającą się dolinę i po godzinie docieramy do oznaczonych na naszej mapie i wyczekiwanych "Pools", czyli po prostu kałuż. Jednego z dwóch źródeł wody w ciągu pierwszych trzech dni wędrówki.

9. Odnaleziona ścieżka.
9. Back on the path.

Kałuże w pierwszym momencie wyglądają o wiele lepiej niż się spodziewaliśmy. Rozciągają się na dnie doliny i z czasem wyglądają coraz bardziej obiecująco. Gdy widzimy, że jakość woda osiągnęła lokalne maksimum znajdujemy dogodne miejsce w cieniu.



10. Radość z pierwszej kałuży.
10. Happiness from meeting the first Pool

11. Oaza. Oasis

W oazie jemy śniadanie i częściowo uzupełniamy zapasy wody. Wodę filtrujemy przez filtr węglowy Catalyst a następnie doprawiamy tabletkami do uzdatniania (czyli chlorem). Do niektórych butelek dorzucamy elektrolity.  

12. Filtrowanie wody.
12. Filtering the water

Oaza to miejsce spotkań. My spotykamy małomównego pana z dwoma niebardzo obładowanymi osłami i karabinem. Teorii po co ten karabin było kilka, ale ostatecznie uznaliśmy, że polować nie ma zbytnio na co.

13. Napotkany pan z osiołkami i karabiem.
13. We meet a local with donkeys and a rifle.


Opusczamy oazę i suchym korytem rzeki, czyli wadi, podążamy dalej na południe. Jest pięknie i gorąco. Arafatki świetnie spełniają swoje zadanie osłaniając karki, uszy i twarze przed palącym słońcem. Opanowaliśmy już całkiem nieźle różne sposoby ich noszenia. Najbardziej przydatny jest ten, który jednym końcem chusty pozwala zakreć twarz, ale w dowolnym momencie podnieść i zawinąc na tył.

14. Dolny odcinek Wadi Sabra
14. Lower Wadi Sabra


15. Arafatka (keffiyeh)
15. Keffiyeh - a desert scarf

Krajobraz szybko się zmienia. Doliny robią się nieco szersze, jest mniej cienia i więcej piachu. Oprócz tego, że piasek lekko spowalnia marsz poruszamy się dość sprawnie i po 6 km marszu docieramy do cywilizacji: przecinamy asfaltową drogę, najbardziej cywilizowane po drodze miejsce aż do Wadi Rum, nie licząc ruin rzymskiego teatru. Spotykamy tam pasterza z wielbłądami, z którym chwilę przyjemnie rozmawiamy. Następnie skręcamy w wydawałoby się kończący ślepym zaułkiem wąwóz Wadi Abu O'rouq, gdzie jakiś uczynny człowiek oznaczył nasz szlak infografiką, co razem przywodzi na myśl opowieści o Ali Babie i ukrytym skarbie. Tu też wchodzimy na drugi odcinek naszego etapu w związku z czym poprzednia mapa staje się już nieaktualna.




Mapa 2. Droga, wielbłądy, grafitti, woda, cysterna, drzewo, malowidła.
Map 2. Road, camels, grafitti, cistern, tree, rock carvings.



16. Camels near the road.
16. Camele przy drodze :)



17. Grafitti

18. Droga znikająca w wąwozie.
18. Narrowing road.

19. Wąska Wadi. 
19. Narrow Wadi.


20. Jeszczę węższa wadi. 
20. Even narrower wadi.

22. Spójrzcie na te leiste skalne formy!
22. Look at this fantastic rock formations!


23. Wielbłądy z wolnego wybiegu.
23. Free living herd of camels.

Droga wąską (wąskim? może to być koryto, wtedy wąskim, lub wyschnięta rzeka / dolina - wtedy wąską) wadi jest wspaniała. Jest sporo cienia, są piękne wysokie skały oraz widok odsłaniający się za każdym zakrętem. Niebezpieczeństwo to powodzie błyskawiczne. Nie ma tu zasięgu ani nawet czasem dobrego widoku na okolicę, więc nie ma dostępu do informacji o możliwych deszczach. A obfity deszcz gdzieś wyżej może doprowadzić do błyskawicznego wypełnienia takie kanionu wodą. Wydaje się, że z powyższego byłoby dość łatwo się wydostać gdzieś wyżej, ale inne są wąskie, strome i długie na kilkaset metrów. Były przypadki utopienia turystów nawet w Petrze.

Wąska Wadi doprowadza nas do Ain Al O'rpouq - lokalnych kałuż, gdzie spotykamy wielbłądy (na wolnym wybiegu) a nawet amerykańskiego turystę. Turysta porusza się z lokalnym przewodnikiem w koszulce 'Mount Blanc Marathon', idą szybko i na lekko niosąc jedynie wodę i przekąski. Wieczorem czeka na nich samochód z kierowcą, kolacją i spaniem (chów ściółkowy). Mijają nas gdy Czech filtruje wodę a ja zajmuję się zszywaniem rozprutego plecaka.  

24. Ain Al O'rouq


Tutaj robimy dłuższy odpoczynek i uzupełniamy wodę do pełna, gdyż kawałek przed nami jest tylko 'cementowa cysterna', której nie ufamy (potem okazała się pełna... piasku), a potem półtora dnia do miejsca z potencjalnym dostępem do wody (wg opisu szlaku trzeba kopać i może będzie). 

25. Oznaczona na mapie cysterna z wodą.
25. Cement cistern marked on the map.

24. Desert rose? elei elei...?



25. Zwijane wyschłe błoto.
25. Rolled dried mud.



26. Co za kolce!
26. What a spikes?

Gdy ruszamy dolina otwiera się szeroko a okolica staje się bardziej piaszczysta. Mijamy cysternę wypełnioną piaskiem a później drzewo (niektóre drzewa są zaznaczone na mapie dla orientacji). Tego dnia jesteśmy już dobrze zmęczeni, ale do końca dzisiejszego odcinka mamy jeszcze ok. 8 km, które chcemy pokonać jeszcze dziś ze względu na logistykę następnych dni. To będzie razem jakieś 23 km. Planujemy nocować pod klifem z naskalnymi malowidłami.


27. ...

28. ...

29. Znowu kanion o zmroku.
29. Another canyon at dusk.

Już w ciemnościach dochodzimy na miejsce. Tym razem jednak obywa się bez trudności, bo szlak wiedzie dość szeroką i płaską doliną. To miejsce obozowania to raczej sugestia - nie ma tam nic szczególnego, nawet wody. Dostrzegamy landrovera pod którym na rozłożonych dywanach popijają herbatę amerykański turysta z przewodnikiem i kierowcą. Kawałek dalej rozłożony jest namiot turysty. Teraz jest on bardziej rozmowny, opowiada coś o polskich korzeniach.

Mówi też, że się już o nas martwili, bo nas długo nie było a nasi kierwocy już są. Hmm... to my też mamy obstawę? Gdy tłumaczymy im, że my się na dzisiejszy wieczór z nikim nie umawialiśmy otwierają szeroko oczy: "To nikt wam jedzenie nie zostawia?" "Nie dowożą wam wody?" "Nice guys, nice!"

Drugim pick-upem przyjechali localsi na imprezę. Polega na piciu herbaty przy ognisku, leżąc na dywanach i jedząc pieczone kurczaki, a następnie śpiewaniu. Ci są o wiele bardziej gościnni i częstują nas herbatą, nie znają niestety prawie w ogóle angielskiego.

Rozbijamy namiot niedaleko nich (wzieliśmy tylko sypialnię i tarpa pod podłogę, tropik został w domu). Przyglądamy się oświetlonym blaskiem półksiężyca i gwiazd skalnym ścianom i wyobrażamy sobie naskalne malowidła jakie będzie nam jutro dane zobaczyć. Sprawdzamy czy są skorpiony i ogladając gwiazdy przy śpiewie Beduinów zasypiamy po naprawdę mozolnym dniu.


Pieśń Beduinów.
Beduin's song.

W kolejnym wpisie dalszy opowieści tej tok, przez pustynię i mrok w dal zabierze nas.





 




















niedziela, 29 stycznia 2023

Jordan Trail: preludium

>>> English version below (ctrl +F "english" will take you there)

Opowieści tej tok
Przez pustynię i mrok
Płynie z dzikich, dalekich stron

Krótka późnopopołudniowa wizyta na irańskiej pustyni Maranjab (Maranjab Kabir) okazały się brzemienne w skutki. Zawieruszone gdzieś w bucie ziarnko piasku wróciło ze mną do domu, zakiełkowało i wydało owoc. W trzy miesiące po powrocie z Iranu wyruszyłem do Jordani. Oprócz faktów oczywistych wiedziałem o tym kraju bardzo niewiele, a wiedza ta była w większości niezgodna z rzeczywistością, z czego zdawałem sobie sprawę. Wiedziałem więc, że wiem jak nie jest :)

Piasków bezkresna dal
Z nieba leje się żar
I czuć wokół kadzideł woń

Bo ja wcale nie jechałem do Jordani. A przynajmniej nie do tej współczesnej. Najbliższym tworem z naszej galaktyki, do którego chciałem się dostać było sanktuarium Gralla z ostatniej krucjaty Indiany Jonesa. Ostatnia Krucjata miała miejsce w czasie II WŚ tak więc musiało się ono znajdować w Arabskim Królestwie Syrii, które powstało po udanej Rewolcie Arabskiej (1918), przedstawionej z kolei w filmie Lawrence z Arabii. Poza tym planowałem odwiedzić również planety Diuna i Tatooine.

Jeśli tajemny blask
Półksiężyca i gwiazd
Zrosi srebrem twój gęsty włos

Z kolei to chyba Lawrence z Arabii był powodem mojego uporu, żeby odwiedzić pustynię Maranjab w Iranie w środku lata (czego się tam wtedy podobno nie robi), a za samą Jordanię należy winić gazetkę pokładową WizzAira, w której natknąłem się na krótki opis Jordan Trail.

To nie wahaj się, lecz
Hop! Na dywan, i leć
Nura daj w tę arabską noc!

Znalazłem więc kompana ("Czecha"), sprawdziliśmy optymalną pogodę, kupilismy wizę, wskoczyliśmy do samolotu i mając za cel pokonanie sekcji Jordan Trail prowadzącej z Petry to Wadi Rum daliśmy nura w arabską nooooooooooooc!

Arabska noc
Jak arabski dzień
Ma w sobie ten żar
Co sprawia, że czar
Chodzi z tobą jak cień!

W arabską noc
Jak arabski koń
Rozglądaj się, bo
Tu dziwów ze sto
Otacza cię w krąg!

Do listy inspiracji należy dodać jeszcze bajkę Alladyn.

Amman

Wylądowaliśmy w Ammanie, przypominającej wielkie mrowisko stolicy Haszymidzkiego Królewstwa Jordanii przyjemną w nocy, a za dnia jeszcze gorącą, mimo, że była to już połowa października. Mieście na siedmu wzgórzach, gdzie zwykłe domy wyglądają jak zabytki, ludzie są mili, falafel kosztuje 1.50 zł, taksówkarze proponują podwózkę trąbieniem, wąs jest częścią umundurowania, a 50% populacji stanowią koty. 

1. Absurdalnie wysoki (126.8m) Raghadan Flagpole, Amman.

Zatrzymaliśmy się w hotelu Nobel w centrum historycznej dzielnicy, bo był najtańszy. Okazało się również, że był najfajniejszy, jeśli to co możnaby nazwać "zaniedbaniami budowlanymi" zakwalifukuje się jako "atrakcje" lub "ciekawostki". Czyli dla koneserów. Konsjerżem tego przybytku był najmilszy na świecie człowiek, znany jako Papa, który mimo, że zna angielski, to do komunikacji używa niemal wyłącznie różnie akcentowanego zwrotu "habibi" (arab. kochanie/proszę/dziękuję + 50 innych znaczeń).

W Ammanie mieliśmy do załatwienia kilka spraw:
1. Zakupy: gaz, arafatki, spodne dla Cz (ewentualnie), wkładki do moich treków (nagle się okazało)
2. Logistyka: znaleźć transport do Petry, skąd zaczniemy trekking
3. Kultura: zabytki, fajka wodna oraz ludzkie teatrum kolorowych bazarów i wieczornych knajpek

2. Bazar w Ammanie mieści się po prostu przy ulicy // Amman bazaar situated just on the streets

3.Bazarowa dzielnica z artykułami dla dzieci, znalezienie takiej przestrzeni w ścisku ludzi i straganów było przyjemną ulgą.
Bazaar's district dedicated to kids' items. Finding such a spacious area in between all the stalls was a relief.

4. Pierwsze przymiarki po instruktażu z youtuba 
First attemts of wearing the headscarf following tips from youtube 

Pobyt w Ammanie był super. Mieliśmy okazję podszkolić się w targowaniu na 'strzeżonym kąpielisku' przed 'nurkowaniem z rekinami bez klatki', które miało później nastąpić. W Ammanie nawet niektórzy sprzedawcy herbaty skrzętnie odliczali resztę. 

Zwiedziliśmy też fajną Cytadele z greckimi ruinami i muzeum oraz rzymski amfiteatr. Jadaliśmy w ukrytych knajpkach gdzie sprzątanie ze stołu polegało na zabraniu plastikowej folii (obrusa) wraz z całą 'zastawą' do kosza. Z jakiegoś powodu Jordańczycy coś dla nas tam zamawiali - może nie były to miejsca gdzie pojawiają się turyści. 

7. Rzymska świątynie Herculesa, 162 r. n.e.
Roman temple of Hercules, 162 AD
6. Pałac Umajjadów, VII w.
Umayyad Palace, VII century.

7. Dwugłowy posąg mający 8500 lat! 6500 p.n.e.
The two-headed statue, 6500 BC

8. Rzymskie amfiteatr
Roman amphitheatre

Oprócz ewentualnych spodni Cz. udało nam się wypełnić wszystkie zadania, ale nie tak szybko jakbyśmy tego chcieli. Niestety, wieczorem znaleźliśmy się na północnym dworcu autobusowym, z którego minibusy do Petry o tej porze już nie odjeżdzały (nie wiadomo czy w ogóle odjeżdżają). Tamże dla sportu ćwiczyliśmy umiejętności targowania. Petra jest na południu i dlatego naturalnym byłoby udanie się na południowy dworzec autobusowy, co byśmy uczynili, gdyby nie intryga sprzedawcy świeżo wyciskanych soków z granatu. On to, będąc najwyraźniej w zmowie z taksówkarzami wysłał nas na dworzec północny. 

9. Podstępny sprzedawca soków
Treacherous juice seller

Jeździliśmy więc bez sensu po mieście tracąc czas* i ostatecznie ze względu na późną porę podjeliśmy decyzję o przerwaniu akcji mieskiej tego dnia i wycofaniu się do bazy (czyli do Papy). Papa powitał nas szerokim uśmiechem i słowami "habibi" oraz obietnicą otrzymania rano ręcznika, jeśli będzie jakiś suchy. Brak suchego argumentował brakiem słońca (w pokoju bez okien gdzie je suszył). 

* Jeździliśmy bez sensu po mieście, ale czasu nie traciliśmy, dlatego, że sam przejazd był dość fascynujący. Zobaczyliśmy kilka dzielnic, dworce, dynamikę ruchu ulicznego. Było fajnie. Cena rejsu taksówką przez całe miasto zależy od umiejętności targowania lub od tego czy masz aplikację Kareem i podstawowe umiejętności targowania. Aplikacja działa jak Uber, ale stawka na koniec przejazdu może być większa od tej, która widniała na ekranie w momencie naciskania przycisku "Yalla!" (arab. jazda/dawaj/dobra + 50 innych znaczeń), w zależności od czasu przejazdu (czyli korków). Dlatego, mając podstawowe rozeznanie w cenach można próbować jeździć bez apki i może być taniej. 

O 6 rano odjeżdża Ekspress Bus do Petry dla turystów. Trzeba zarezerwować miejsca z odpowiednim wyprzedzeniem czego oczywiście nie zrobiliśmy. M.in. dlatego udaliśmy się na normalny, tym razem południowy, dworzec autobusowy, by za pół ceny Ekspress Busa ruszyć o ludzkiej porze do Wadi Musy (miasta, w którym są ruiny Petry) jako jedyni turyści w autobusie pełnym lokalsów, odjeżdzającym co godzinę. Nie jechaliśmy na dachu, ani nie dzieliliśmy siedzenia z kozami. Bardzo kulturalny i szybki przejazd z obowiązkowym postojem na herbatkę. W autobusie nie wolno było palić (pasażerom), czego gwarantem była pomstująca kobieta.

Petra

10. Wadi Musa z piaskowcami skrywającymi Petrę w tle
Wadi Musa and sandstones hiding nearby Petra

Gdy w Wadi Musie zostaliśmy skasowani 14 złotych za falafel (local prices!!!) szybko zatęskniliśmy za Ammanem. Niestety w Petrze turyście to w oczach lokalnych sprzedawców chodzące worki z pieniądzmi, które trzeba doić ile się da, bo i tak nie przyjadą drugi raz. Możesz się targować, jak dobrze ci pójdzie to możesz się cieszyć, że zbiłeś cenę do połowy. Jordańczycy płacą może 1/10... I nie chodzi o pamiątki ale o dosłownie wszystko. Dlatego ostatecznie nasze zakupy częściowo zrobił dla nas właściciel hostelu, w którym się zatrzymaliśmy, a jego kolega przywoził dla nas nawet chleb z centrum. :)

11. Nasz prowiant na 6 dni w pustyni. Od lewej: Chałwa, chlebki w worku, hummus, serki jak z Europy, makaron dziwny, makaron spaghetti, słuszna ilość daktyli, przeciery pomidorowe, soczewica. Do tego batony i po 1 liofie.
Our food for 6 days desert hike, from the left: halva, bread, hummus, cheese (like in Europe), strange pasta, spaghetti, a load of dates, tomato paste, red lentils + bars and 1 lyophilised meal.

Mieliśmy trochę szturmżarcia z Polski, bo zgodnie z oczekiwaniami w miejscowych kioskach z szyldem "Ali's Supermarket" nie było prawie nic zdatnego na prowiant. Zaopatrzyliśmy się więc w 12 L wody, chleb od kolegi, jakiś dziwny makaron, hummus i daktyle (do daktyli przekonał Cz. argument, że w "Faraonie" żołnierze na pustyni jedli dziennie garść daktyli - potem dywagowaliśmy czy suszonych i czy z pestką, żeby zwiększyć sobie racje...).

A więc Petra! Z muzyczką z Indiana Jones'a grającą w głowie zagłębiamy się w wąski kanion, czyli sikh! Moment dość magiczny trzeba przyznać.

         


12. Siqh (kanion) prowadzący do Petry i słynny Skarbiec
The canyon (siqh) leading to Petra and famous Treasury


Witają nas tłumy turystów oraz konie, wielbłady i meleksy dla mniej ruchliwych. Wszyscy cisną pod Skarbiec (tam gdzie ukrywał się rycerz z Graalem), my idziemy z tłumem, tylko w przeciwieństwie do wszystkich mamy na sobie plecaki z żarciem na 5 dni i po 6 litrów wody... Pierwszy dzień z wypchanym plecakiem, wszystko ciężkie jak cholera, ale jest fajnie. Część Petry zobaczyliśmy poprzedniego popołudnia na lekko, wtedy powspinaliśmy się trochę po skałach w jakieś mniej oczywiste miejsca. Teraz mamy w głowie, że trzeba oszczędzać siły bo temperatura robi swoje. 

Pod Skarbcem tłum, wielbłądy do pozowanych zdjęć, 500 straganów z tym-co-wszędzie i naganiacze oferujący spacer ze specjalnym przewodnikiem na 'prywatną' półkę skalną z lepszym widokiem na Skarbiec. Przewodnik tłumaczy nawet, że dyrekcja zamknęła tą ścieżkę ze względów bezpieczeństwa, a oni ją otworzyli i dlatego właśnie należy im zapłacić, a nadzór przewodnika jest konieczny 😀 i kosztuje 35 zł od osoby. Straszą, że jest również 'ogólnodostępny' punkt widokowy, ale trzeba iść 2 godziny.... Idziemy więc 2 godziny po drodze widząc różne ciekawe rzeczy i po pół godziny marszu jesteśmy na miejscu. Widok zagradza jednak sklecona z byleczego szopa wyłożona dywanami i tabliczka informująca, że widok dostępny jeśli kupisz herbatę (za 20 zł). Darmowy punkt widokowy się ostatecznie znalazł, ale samo nastawienie jest irytujące, przynajmniej dla nas. W przeszłości albo padało się ofiarą pustynnych rabusiów albo płaciło Petrze za ochronę swojej karawany. To akurat świetnie zachowało się do dzisiaj.

13. Petra: Welcome mister! Where are you from snack cocacola cameltour?





14. Szwendanie się po Petrze. Wykute w skale grobowce i Wielka Świątynia
Wandering inside Petra. Rock-carved tombs and the Great Temple


15. Podczas odpoczynku w wykutym w skale zagłębieniu można poczuć się prawie jak ludzie przed tysięcem lat.
Resting in a rock-carved chamber gives a feeling of going backwards in time.


16. Klimatyczny sklep z pamiątkami w Petrze.
Souvenir shop in Petra.


Cz. otrzymuje darmowy kurs wiązania arafatki od dziewczynki sprzedającej 'wyjątkowe' kamienie. Z wdzięczności płaci pół ceny kamienia za samo szkolenie. Mimo, że z pozoru dokonano wartościowej transakcji (pieniądze za umiejętność) to była to po części opłata za brak konieczności noszenia tego kamienia, a sama dziewczynka poczuła się urażona, że nie wzieliśmy od niej kamienia jakich pełno wokół bo mogłaby wtedy zarobić pełną cenę kamienia. Był to nasz drugi spontaniczny kurs zaproponowany przez lokalsów, więc wiązanie z youtuba nie szło nam chyba najlepiej.

17. Nabywanie cennych umiejętności, które zadecydują o naszym przeżyciu.
Getting life-saving skills from locals.

Po 2 dniach zwiedzania żegnamy się ze wspaniałą Petrą. Wspaniałą mimo turystów, naganiaczy i cen. Petra się broni, bo ma wiele do zaoferowania, jest bardzo pociągająca i tajemnicza. Jest też rozległa i ogromna, każdy znajdzie coś dla siebie, a tłum spod skarbca rozrzedza się z każdym krokiem dalej. Zwiedzenia Petry to wg mnie nie Skarbiec i przejście głównym traktem do Pałacu, ale raczej wnóstwo zagadkowych ścieżek, znajdowanie własnej drogi do komnaty, która akurat wyda się interesująca, wspinaczki i błądzenie pośród półek skalnych, bo wejść można dosłownie wszędzie. Co więcej, dopiero opuszczając Petrę widać jak jest rozległa i ile miejsc poza głównym szlakiem jest dzikich i porzuconych.
A dalej co? No właśnie to, na co czekaliśmy i dla czego tam w ogóle przyjechaliśmy - pustynia.


               
18. Widok na fragment Petry z góry.
Looking at part of Petra from above.

To nie jest Sahara (nie widziałem Sahary). Na wikipedii zamieszczona jest informacja, że Jordania w znaczącej części pokryta jest górskimi pustyniami (hmmm... brzmi super, nie?). Czyli takimi suchymi górami, często bardzo urwistymi z przepastymi, wąskimi wąwozami, a wszystko zrobione z rozpadających się w wyniki silnej erozji skał, wypełnione miejscami piaskiem, miejscami żwirem, a czasem skałami i ogromnymi głazami. Przed nami upały, czasem zapadanie się w piachu, a czasem szukanie ścieżki w rozpadliskach, ostrożny marsz skalnymi półkami nad urwiskiem i bardzo ograniczone dostęp do wody. Byliśmy bardzo szczęśliwi opusczając Petrę i mając przed sobą właśnie tą perspektywę. 

A więc w drogę, do Wadi Rum!

19. Wyjście z Petry w pustynię
Leaving Petra into the desert.

                

 



>>> English version starts here

Oh, I come from a land, 

from a faraway place

Where the caravan camels roam

A short visit to the Iranian desert of Maranjab (Maranjab Kabir) happened to have some major consequences. A small grain of sand hidden somewhere in the shoe blossomed and gave fruit. Three months after coming back from Iran I departed for Jordan. Besides a handful of obvious facts, my knowledge about this country was very limited. What's more, I perfectly knew it was not only limited but also different from reality. So I knew what to not expect.

Where it's flat and immense

And the heat is intense

It's barbaric, but, hey, it's home

Because I was not really going to Jordan. At least, not to a present one. I was planning to visit Graal's Sanctuary from Indiana Jones and the Last Crusade, which dates back to II WW times, and therefore, must have been located in the Arabian Kingdom of Syria founded after the Arabian Revolt (1918) depicted in Lawrance of Arabia. Besides the Sanctuary, I was planning to visit the planets of Dune and Tatooine.

When the wind's from the East

And the sun's from the West

And the sand in the glass is right

However, perhaps Lawrence of Arabia was a reason to visit Maranjab desert in Iran in the middle of the summer (which is allegedly not the right time), while for choosing Jordan an on-board magazine from WizzAir where I spotted info about the Trail should be blamed.

Z kolei to chyba Lawrence z Arabii był powodem mojego uporu, żeby odwiedzić pustynię Maranjab w Iranie w środku lata (czego się tam wtedy podobno nie robi), a za samą Jordanię należy winić gazetkę pokładową WizzAira, w której natknąłem się na krótki opis Jordan Trail.

Come on down

Stop on by

Hop a carpet and fly

To another Arabian night

I found a company ("Czech"), we checked the weather, bought a visa, took a plane, and having in mind crossing one section of the Jordan Trail from Petra to Wadi Rum we jumped into the Arabian night!

Arabian nights

Like Arabian days

More often than not

Are hotter than hot

In a lot of good ways


Arabian nights

'Neath Arabian moons

A fool off his guard

Could fall and fall hard

Out there on the dunes

Alladin should be added to the inspiration list as well...

Amman

We landed in Amman - an anthouse-like looking capital of the Hashemite Kingdom of Jordan (see Foto 1), being nicely chilled in the night but still boiling hot during the day, regardless of the fact it was already half of October. Amman, a city built on seven hills, where regular houses look like historical sites, people are friendly, a falafel costs 0.25 USD, taxi drivers offer rides by honking, the moustache is part of a uniform, and 50% of the population consists of cats.

We stayed at the Nobel Hotel in the heart of the historic district as it was the cheapest place to stay, and, ultimately, the coolest as well. Coolest providing you account constructional negligence for 'attractions'.  A concierge there was the nicest man on Earth, known wider as 'Papa'. Despite Papa knowing English quite well he preferred to restrict his vocabulary to one word only: "habibi" (Arabic darling/please/thanks + 50 other meanings).

In Amman, we had a few things to do:
1. Shopping: mainly gas cartridges and headscarf (see Foto 4)
2. Logistics: find transportation to Petra where we planned to start the hike
3. Culture: heritage, water-pipe (nargilla), baazars etc. (see Fotos 2,3)

Our short stay in Amman was a great opportunity to practice the skills of bargaining in a 'paddling pool' before 'swimming with sharks' in rural areas. In Amman shopping was super easy - some sellers were even returning a small change!

We visited cool, old Citadel with roman ruins and Umayyad buildings at historical city centre of Amman and roman amphitheatre (see Fotos 5-8). We were dining in tiny hidden restaurants or stalls full of locals. In one of them cleaning was done by moving a foil from the table (tablecloth) together with all the (plastic) dishes straight to the trashbin, A group of Jordanians ordered for us a dish and smiled - apparently not much of tourists was visiting this place.

We performed all the tasks for Amman but slower than we wished to. Unfortunately, in the evening, we ended up at Northern Bus Terminal with already no more minibuses to Petra. Petra, however, is situated in the south, and therefore, going to Southern Bus Terminal would be more reasonable. Most probably, we would go there but we got misguided by a treacherous juice seller at the bazaar (see Foto 9). So we ended up driving there and forth through the city till all the buses left. We decided to return to Papa for one more night.

Moving over this large city is interesting alone. You can see different districts, the behaviour of drivers, nice sites etc.. There is a huge social component even in passing other cars in small alleys when trying to avoid jammed main avenues. The price for a taxi ride depends on distance and, of course, bargaining skills. If you use Kareem (local Uber) app you select the destination, press 'Yalla!' and board the taxi. However, the price may change due to traffic (time in the taxi) so we ended up checking prices in Kareem and then bargaining our own prices which ultimately appeared as a good mix.  

At 6 AM tourist Petra Express leaves from Amman old town. The ticket needs to be booked in advance. We obviously slept longer and then went to the local, this time Southern Bus Terminal to easily find 3 times cheaper ride to Petra. Again, we were the only foreigners on the bus. We supplied ourselves with mint tea and boarded the bus to Wadi Musa (a city next to Petra, see Foto 10).

 

Petra

And there, in Wadi Musa, we got charged 3 EUR for one falafel with tea! ( 'Local prices' - what a fraud!). That was a brutal bucket of cold water poured on our 'bargaining skills'. However, that is a Petra-specific thing - locals are shamelessly robbing foreigners of everything to the last penny, knowing that is a once- but must-visit place. You may bargain to half a price but Jordanians pay 10% of that. Not only food and souvenirs but everything, including a bottle of water in a store. For that reason we asked our Petra hostel manager to do the shopping for us - that was way cheaper (we had to do the shopping for several days of hiking) and his friend even delivered bread from Wadi Musa (see Foto 11).

We had only some food brought with us (1 lyophilised meal, some bars) but in tiny local shops called "Ali's Supermarket" the choice was less than minimalistic. Finally, we got 12 litres of water, bread from that friend, strange pasta, hummus and dates (Cz. got convinced to dates with an argument that in the historical fiction 'Pharaoh" by noble writer Bolesław Prus soldiers at the desert ate 1 fist of dried dates per day).

And then, Petra! We play Indiana Jones theme and dive into the narrow canyon (siqh). A magical moment for sure! (see Fotos 12).

There are crowds of visitors mixed with sellers, horses, camels, and even golf carts - each of that heading to the famous Treasury (where the Holy Graal was hidden). We stand out of the crowd having big backpacks full of supplies for 5 days of long trekking and 6 litres of water each. We had one glimpse of Petra last afternoon (Jordan Pass grants up to 3 consecutive days for Petra) while we saw some spots out of the beaten track and climbed some hidden tombs. Now we are only seeing the more distant landmarks while trying to save energy as we could perfectly feel the lethal heat of the sun. (see Foto 13-16).

Crowds at the Treasury, 500 stalls with usual sets of souvenirs, and boys advertising a special guided walk to a steep, 'private' rock that offers a better (i.e., no people in the background) view on the Treasury. The guide explains that the authorities of Petra site closed this path with a fence due to safety reasons. They 'opened' (cut the fence) and that's why they should be paid for admission. Due to danger guide is mandatory - he walks with groups of 20 in flip-flops and charges 8 euros. There is also an 'openly available' view spot higher up but it requires 2 hours of climbing. After half an hour we reach the 'openly available' viewpoint. The entrance is blocked by a shack. You can enter to enjoy the view if you buy tea for 5 euros. Ultimately, we found a free viewing spot, however, we also found the attitude of locals irritating. The tea-view fee is communicated when you reach the shack but is not mentioned on the marks on the way there. In the past, you could be either robbed by desert bands or pay Petra for its protection on the way. This custom remains still in place.

When visiting the Great Temple Cz. gets a free crash course on how to tie a headband from a small girl selling 'extraordinary' stones. (see Foto 17) Cz pays half of the stone price for the training. That was our second course spontaneously proposed by locals - apparently, we did not learn well from the youtube video...

 After 2 days of wandering among remnants of Petra, we leave. Despite crowds of tourists, overactive sellers and crazy prices it is definitely worth seeing. It's also huge - the crowd from the Treasury area dissolves fast with each step away from it. In my opinion, it's fantastic to see the Treasury and the main landmarks but ultimately these are not the best sites. The first award goes to countless hidden, dust-covered tombs scattered around the rocky area. You may find your own, unique path to forgotten tombs and climb into wild places anywhere you want. Moreover, only when leaving Petra into the desert (not via the main entrance) you will see how extensive the area around the main site is full of tombs. (see Foto 18).

What now? The thing we wait looking forward to most eagerly and the reason of our travel - the desert. It's not Sahara (I haven't seen Sahara). Wikipedia refers to it as a 'mountainous desert' (I know, sounds great!) so dry, full of cliffs, carved with canyons full of sand and gravel and dust - all of this made of rocks that fall apart due to strong erosion. Ahead of us are heat, sinking in the sand, careful marching the narrow path on steep cliffs, extremely limited access to water, and no access to food. Leaving Petra with this perspective keeps us happy in high spirits.

Thus, onward we go, into the Wadi Rum! see last photo