piątek, 20 października 2023

Jordan Trail: Petra - Wadi Rum, days 1-2

>>> English version below (ctrl +F "english" will take you there)


Opowieści tej tok                                                                                                                              Oh, I come from a land,

Przez pustynię i mrok                                                                                                                           from a faraway place 

Płynie z dzikich, dalekich stron                                                                                          Where the caravan camels roam


Dzień 1: Petra - Wadi Sabra Falls

Na 'właściwy' szlak wychodzimy popołudniu po paru godzinach w Petrze mając w nogach kilka kilometrów. Każdy z nas dźwiga ok. 6L wody i jedzenie na kilka dni, wiedząc, że po drodze nie ma szans na nic do jedzenia, a niewielka dostępność nieznanej jakości wody jest również zmienna.


Wychodzimy z Petry w pustkowie. Nagle znikają wszyscy ludzie. Spotykamy jedynie samotnego wielbłąda. Z pozostałych stron, a zwłaszcza od wschodu, Petra jest chroniona skałami a dostępu do prowadzących do niej wąwozów strzegą bileterzy, ale od południa granica jest płynna i nie ma mowy o żadnej kontroli. Co więcej, byłem zdumiony jak ogromny obszar wokół Petry usiany jest grotami. Niektóre są tak okazałe jak te najciekawsze w samej Petrze, ale gorzej zachowane. Pozostałe niczym nie różnią się od setek tych mniejszych wydrążonych zaraz obok najsławniejszych. Jak okiem sięgnąć, skalne ściany są wszędzie podziurkowane, a wyobraźnia kusi by zajrzeć do jednej z nich jako 'odkrywca' albo 'tomb raider' - hiena cmentarna? W jednej z nich znajdujemy cień.

1. Odpoczynek w napotkanej grocie. W tle grobowce 'poza' Petrą.
1. Rest in a cave on the way. 'Wild' Petra in the background. 

Jordan Trail skonstruowany jest z etapów po kilkanaście lub więcej km, które zawierają sugestie miejsc biwakowania. Czasem są to miejsca z wodą, a czsem bez. W naszym odczuciu najlepszą strategią było nocowanie przy wodzie, by zminimalizować noszony ciężar i dlatego myśleliśmy o dotarciu do źródła na 16ym kilometrze, zamiast do samego Gaa Mriebed (patrz mapa 1 - takie mapy z podziałem na etapy i trackiem gps są dostępne na jordantrail.org).

Mapa 1. Na zielono Petra i Sabra. Nocleg w czarnym kółku. Kawałek dalej woda (dzień 2).
Map 1. Green: Petra and Sabra. Bivouac at the black circle. Water a bit further (day 2).

Po drodze, oprócz setek grot skalnych, największą atrakcją, która na nas czekała były niewątpliwie (tak się nam wtedy wydawało) ruiny rzymskiego amfiteatru Sabra - kiedyś znajdowało się tam miesteczko. Do dziś zachowały się ruiny zbudowanego w wąwozie amfiteatru oraz widoczne gdzieniegdzie kamienie, które zdawały się być ułożone ludzką ręką 100 lub może 2000 lat temu - kto to wie? Jak wszystko co przed nami, amfiteatr znajdował się w miejscu, gdzie potencjalnie można byłoby się spodziewać wody - sądząc po obecności krzaków można by się do niej pewnie dokopać - ale tego jeszcze nie wiedzieliśmy.

2. Droga do amfiteatru Sabra. Dzicz zaczęła się od razu.
2. Way to the Sabra Amphitheatre. Wilderness started immediately..

3. Samotna palma przy amfiteatrze.
3. Lonely palmtree near the amphitheatre

4. Sabra amfiteatr / amphitheatre


Powoli zbliża się wieczór ale popołudniowe słońce pali. Przez zdecydowaną większość czasu nie ma ani kawałka cienia, w którym możnaby się schować przed żarem, dlatego, gdy tylko nadarzy się okazja, przysiadamy za większymi skałami lub w zapadliskach i myślimy o wędrówce w sierpniu...

Wcześniej spodziewałem się pewnej monotonii, ale w ogóle jej nie ma. Za każdym zakrętem są inne krajobrazy, zmieniają się skały a także oświetlenie, zmiania się podłoże. Na całej trasie nie było nudno ani przez moment.

Opuszczamy ruiny teatru późnym popołudniem i wchodzimy między dość gwałtownie zwężające się skalne ściany. Gdy spotrzegliśmy, że gwałtownie zaczyna zmierzchać brnęliśmy przez zarzucony kamieniami wąwóz, gdzie nie było mowy o wygodnym rozstawieniu namiotu. Wiedząc z mapy, że przed nami mocno eksponowany fragment szlaku, postanowiliśmy spróbować go przejść i dojśc do wody mimo szybko postępującego zmierzchu. 
Wąwóz zwęrzył się do minimum a następnie zaczął robić się coraz bardziej stromy. Gdy zobaczyłem przed sobą szkielet wielbłąda i opadające półki skalne, zdałem sobie sprawę, że prawdopodobnie zgubliśmy ścieżkę.





5. Zwężająca się dolina o zmierzchu.
5. Narrowing valley at dusk.

6. Oznaczenie 'zawróć!'
6. Wrong way sign.

Jordan Trail nie żadnego oznakowania. Trzeba orientować się w terenie z wykorzstaniem mapy i/lub tracka GPS, który miałem w zegarku i telefonie. Jednakże, gdy przychodzi do sytuacji, gdzie parę  metrów dalej otwiera się przepaść trzeba po prostu szukać sensownej ścieżki. Takich może być kilka, a czasem tylko jedna. Czasem widać 'wydeptane' kamienie lub ślady w piachu, ale gdy szlak prowadzi po półkach skalnych to nie widać nic.

Nie ma mowy o nocowaniu w tym miejscu. Wyciągamy latarki i w zapadających ciemnościach próbujemy odszukać właściwą drogę. Wspinamy się po kamiennym zboczu (z mapy widać, po której stronie zbocza może prowadzić ścieżka). Wkrótce możemy się cieszyć, znaleźliśmy kawałek ścieżki. Nasza radość nie trwa długo, bo po chwili gubimy ją znowu. Znajdujemy się teraz w terenie, gdzie kilka niskich półek skalnych  pod stromymi ścianami tworzy w miarę bezpieczne miejsce, dlatego postanowimy zostać tu na noc. 

To nasz pierwszy nocleg na właśną rękę. Nocujemy bez namiotu wprost na skalnej półce. Jest ciepło, a na niebie widać piękne gwiazdy. Wydaję się nam, że nie jest to miejsce, w którym byłyby skorpiony (sprawdzamy latarką UV). 
7. Po zachodzie słońca
7. After the sunset.
8. Biwak w skałach o brzasku.
8. Rocky bivouac at dawn.


Dzień 2: Wadi Sabra Falls - Gaa' Mriebed - Wadi al Saif

Krótko po wschodzie słońca budzimy się pośród skał przepastnego wąwozu. Zwijamy obóz i szukamy zgubionej ścieżki. Po krótkich poszukiwaniach okazuje się, że przenocowanie w tym miejscu było świetną decyzją, gdyż ścieżka, którą staraliśmy się podążać była iluzją. Przypadkowo zbiegające się płyty i półki skalne zdawały się dokądś prowadzić, lecz kilkadziesiąt metrów dalej urywały się lub próbowały wabić w przepaść. Właściwą ściężkę, nagle i niepozornie skręcająco w stromy, kamienisty żleb przeoczyliśmy po zmroku, lecz w świetle dnia nie była trudna do znalezienia. W dobrym humorze schodzimy stromymi zboczami w coraz szerzej odwierającą się dolinę i po godzinie docieramy do oznaczonych na naszej mapie i wyczekiwanych "Pools", czyli po prostu kałuż. Jednego z dwóch źródeł wody w ciągu pierwszych trzech dni wędrówki.

9. Odnaleziona ścieżka.
9. Back on the path.

Kałuże w pierwszym momencie wyglądają o wiele lepiej niż się spodziewaliśmy. Rozciągają się na dnie doliny i z czasem wyglądają coraz bardziej obiecująco. Gdy widzimy, że jakość woda osiągnęła lokalne maksimum znajdujemy dogodne miejsce w cieniu.



10. Radość z pierwszej kałuży.
10. Happiness from meeting the first Pool

11. Oaza. Oasis

W oazie jemy śniadanie i częściowo uzupełniamy zapasy wody. Wodę filtrujemy przez filtr węglowy Catalyst a następnie doprawiamy tabletkami do uzdatniania (czyli chlorem). Do niektórych butelek dorzucamy elektrolity.  

12. Filtrowanie wody.
12. Filtering the water

Oaza to miejsce spotkań. My spotykamy małomównego pana z dwoma niebardzo obładowanymi osłami i karabinem. Teorii po co ten karabin było kilka, ale ostatecznie uznaliśmy, że polować nie ma zbytnio na co.

13. Napotkany pan z osiołkami i karabiem.
13. We meet a local with donkeys and a rifle.


Opusczamy oazę i suchym korytem rzeki, czyli wadi, podążamy dalej na południe. Jest pięknie i gorąco. Arafatki świetnie spełniają swoje zadanie osłaniając karki, uszy i twarze przed palącym słońcem. Opanowaliśmy już całkiem nieźle różne sposoby ich noszenia. Najbardziej przydatny jest ten, który jednym końcem chusty pozwala zakreć twarz, ale w dowolnym momencie podnieść i zawinąc na tył.

14. Dolny odcinek Wadi Sabra
14. Lower Wadi Sabra


15. Arafatka (keffiyeh)
15. Keffiyeh - a desert scarf

Krajobraz szybko się zmienia. Doliny robią się nieco szersze, jest mniej cienia i więcej piachu. Oprócz tego, że piasek lekko spowalnia marsz poruszamy się dość sprawnie i po 6 km marszu docieramy do cywilizacji: przecinamy asfaltową drogę, najbardziej cywilizowane po drodze miejsce aż do Wadi Rum, nie licząc ruin rzymskiego teatru. Spotykamy tam pasterza z wielbłądami, z którym chwilę przyjemnie rozmawiamy. Następnie skręcamy w wydawałoby się kończący ślepym zaułkiem wąwóz Wadi Abu O'rouq, gdzie jakiś uczynny człowiek oznaczył nasz szlak infografiką, co razem przywodzi na myśl opowieści o Ali Babie i ukrytym skarbie. Tu też wchodzimy na drugi odcinek naszego etapu w związku z czym poprzednia mapa staje się już nieaktualna.




Mapa 2. Droga, wielbłądy, grafitti, woda, cysterna, drzewo, malowidła.
Map 2. Road, camels, grafitti, cistern, tree, rock carvings.



16. Camels near the road.
16. Camele przy drodze :)



17. Grafitti

18. Droga znikająca w wąwozie.
18. Narrowing road.

19. Wąska Wadi. 
19. Narrow Wadi.


20. Jeszczę węższa wadi. 
20. Even narrower wadi.

22. Spójrzcie na te leiste skalne formy!
22. Look at this fantastic rock formations!


23. Wielbłądy z wolnego wybiegu.
23. Free living herd of camels.

Droga wąską (wąskim? może to być koryto, wtedy wąskim, lub wyschnięta rzeka / dolina - wtedy wąską) wadi jest wspaniała. Jest sporo cienia, są piękne wysokie skały oraz widok odsłaniający się za każdym zakrętem. Niebezpieczeństwo to powodzie błyskawiczne. Nie ma tu zasięgu ani nawet czasem dobrego widoku na okolicę, więc nie ma dostępu do informacji o możliwych deszczach. A obfity deszcz gdzieś wyżej może doprowadzić do błyskawicznego wypełnienia takie kanionu wodą. Wydaje się, że z powyższego byłoby dość łatwo się wydostać gdzieś wyżej, ale inne są wąskie, strome i długie na kilkaset metrów. Były przypadki utopienia turystów nawet w Petrze.

Wąska Wadi doprowadza nas do Ain Al O'rpouq - lokalnych kałuż, gdzie spotykamy wielbłądy (na wolnym wybiegu) a nawet amerykańskiego turystę. Turysta porusza się z lokalnym przewodnikiem w koszulce 'Mount Blanc Marathon', idą szybko i na lekko niosąc jedynie wodę i przekąski. Wieczorem czeka na nich samochód z kierowcą, kolacją i spaniem (chów ściółkowy). Mijają nas gdy Czech filtruje wodę a ja zajmuję się zszywaniem rozprutego plecaka.  

24. Ain Al O'rouq


Tutaj robimy dłuższy odpoczynek i uzupełniamy wodę do pełna, gdyż kawałek przed nami jest tylko 'cementowa cysterna', której nie ufamy (potem okazała się pełna... piasku), a potem półtora dnia do miejsca z potencjalnym dostępem do wody (wg opisu szlaku trzeba kopać i może będzie). 

25. Oznaczona na mapie cysterna z wodą.
25. Cement cistern marked on the map.

24. Desert rose? elei elei...?



25. Zwijane wyschłe błoto.
25. Rolled dried mud.



26. Co za kolce!
26. What a spikes?

Gdy ruszamy dolina otwiera się szeroko a okolica staje się bardziej piaszczysta. Mijamy cysternę wypełnioną piaskiem a później drzewo (niektóre drzewa są zaznaczone na mapie dla orientacji). Tego dnia jesteśmy już dobrze zmęczeni, ale do końca dzisiejszego odcinka mamy jeszcze ok. 8 km, które chcemy pokonać jeszcze dziś ze względu na logistykę następnych dni. To będzie razem jakieś 23 km. Planujemy nocować pod klifem z naskalnymi malowidłami.


27. ...

28. ...

29. Znowu kanion o zmroku.
29. Another canyon at dusk.

Już w ciemnościach dochodzimy na miejsce. Tym razem jednak obywa się bez trudności, bo szlak wiedzie dość szeroką i płaską doliną. To miejsce obozowania to raczej sugestia - nie ma tam nic szczególnego, nawet wody. Dostrzegamy landrovera pod którym na rozłożonych dywanach popijają herbatę amerykański turysta z przewodnikiem i kierowcą. Kawałek dalej rozłożony jest namiot turysty. Teraz jest on bardziej rozmowny, opowiada coś o polskich korzeniach.

Mówi też, że się już o nas martwili, bo nas długo nie było a nasi kierwocy już są. Hmm... to my też mamy obstawę? Gdy tłumaczymy im, że my się na dzisiejszy wieczór z nikim nie umawialiśmy otwierają szeroko oczy: "To nikt wam jedzenie nie zostawia?" "Nie dowożą wam wody?" "Nice guys, nice!"

Drugim pick-upem przyjechali localsi na imprezę. Polega na piciu herbaty przy ognisku, leżąc na dywanach i jedząc pieczone kurczaki, a następnie śpiewaniu. Ci są o wiele bardziej gościnni i częstują nas herbatą, nie znają niestety prawie w ogóle angielskiego.

Rozbijamy namiot niedaleko nich (wzieliśmy tylko sypialnię i tarpa pod podłogę, tropik został w domu). Przyglądamy się oświetlonym blaskiem półksiężyca i gwiazd skalnym ścianom i wyobrażamy sobie naskalne malowidła jakie będzie nam jutro dane zobaczyć. Sprawdzamy czy są skorpiony i ogladając gwiazdy przy śpiewie Beduinów zasypiamy po naprawdę mozolnym dniu.


Pieśń Beduinów.
Beduin's song.

W kolejnym wpisie dalszy opowieści tej tok, przez pustynię i mrok w dal zabierze nas.





 




















Brak komentarzy:

Prześlij komentarz