W telegraficznym skrócie:
Jedziemy. Stop.na Ukrainę. Stop. Z rowerami.stop. dniepr. stop.
Do tej wyprawy mimo wystarczającej ilości czasu zawczasu tradycyjnie nie udało się na tyle przygotować, żeby przed wyjazdem spać więcej niż cztery godziny.
Co więcej dzień przed wyjazdem (sobota) okazał się być jakimś zbiegiem totalnie niefortunnych zdarzeń.
A więc po leniwym poranku nie zdążyłem odebrać roweru z serwisu. Był gotowy na godzinę przed zamknięciem no ale jakoś nie wiedziałem że tak szybko zamykają. Także o 15 zaczęło się gorączkowe poszukiwanie roweru. Na szczęście Szymon i Dagmara wyjeździli się w Ameryce na tyle że chwilowo oba rowery są im niepotrzebne. (Foto 1: siostra Dagmara wydaje rower z gabinetu lekarskiego numer 7).
Drugi rower trzeba było odebrać z Helenowa. Google pokierował mnie i Michała do lasu gdzie nie było rowerów, a nasz jedyny telefon był prawie wyładowany więc rzutem na taśmę udało się ustalić dokąd mamy jechać. Do kolejnego Helenowa było kolejne 30 km.
Na miejscu okazało się że nie wzięliśmy kluczy żeby rozkręcić rower i nie byliśmy w stanie zdjąć nawet koła. Na szczęście Martyna znalazła jakiś imbus co dają gratis do mebli, odkręciłem kierownicę i jakoś się zmieścil.
Resztę durnych przypadków pozwolę sobie pominąć. Ostatecznie o 1 nocy skończyłem zajmować się rowerami i można było iść spać. Pociąg do Lublina odjeżdżał o 6 rano. Nie chwaląc się przyznam że bez problemu do niego wsiedliśmy i jedziemy. Tylko Michał skaleczył się w palec. Sukces tanim kosztem.
Nasz wstępny plan to pojechać nad Dniepr. Teraz czeka nas przeprawa przez granicę. Oczywiście nie można po prostu przejechać przez nią na rowerze więc jesteśmy zmuszeni udać się na eksperymentalne przejście rowerowe w Dołhobyczowie.
Nie wiem jaka będzie łączność zza Buga, ale hetman dał mi prawo wszystkie listy otwierać więc może uda się zdać Tobie drogi czytelniku raport z ważkich spraw stepowych: czy Chmielnicki się aby z Tatarami nie wącha, gdzie przywileje kozackie oraz kto dziś szczęśliwy na Ukrainie.
Slava excursyju!