czwartek, 28 września 2017

Spitsbergen - Arktyczne zwierzaki

Spróbuję opisać życie w stacji w Arktyce i okolice. Zacznę od zwierząt. Jest trochę ptactwa - fulmary, alczyki i takie zwykłe kaczki, a w morzu foczęta.

Z większych są lisy polarne, które są trochę jak koty. Kręcą się dookoła stacji licząc, że ktoś im rzuci kabanosa. Stale pojawia się ich pięć. Są białe, szare, szarobure i popielate. Ten drugi nazywa się Bieda, ostatnio dobrał się do psiego żarcia w hali i zamieszkał pod paletą.

Są jeszcze renifery. Pasą się koło stacji i nie interesują się w ogóle ludźmi. Od czasu do czasu zdarzy się któremuś zaplątać porożem w odciągi od anten.




Jest też największa gwiazda Spitsbergenu czyli biały miś. Ostatnio chodził i przeszkadzał w rozładunku. Bardo podobały mu się świecące race, mniej strzelanie w powietrze więc odszedł. Wrócił po dwóch dniach i tym razem poznał race wybuchające w powietrzu i zwiał w podskokach.



Przed niedźwiedziami chronią nas:
Putin (nie pozuje do zdjęć)

oraz Juki


Psy mają bardzo gęstą sierść. Są silne, ciche i spokojne, nie szczekają tylko wyją jak wilki. Uwielbiają jak się głaszcze. 



sobota, 16 września 2017

Spitsbergen - wstępniak

Ażeby zgasić żar jaki rozpaliły we mnie ukraińskie upały udałem się na Spitsbergen.

Tym razem bez rowerów i służbowo. Celem są badania sejsmiczne i budowa tymczasowej sieci do monitoringu aktywności sejsmicznej lodowca, która ma działać do maja.

Dwudniowy transfer samolotowy przez Kopenhagę i Oslo do Longyeerbyen, potem zaokrętowanie na Horyzont II i nocny rejs do Hornsundu. Z Horyzontu pontonem na brzeg i jestem w Polskiej Stacji Polarnej w Hornsundzie.

Zdjęcia i więcej szczegółów pojawi się pewnie jutro. Na razie chciałbym przedstawić trailer.
>> Spitsbergen intro !!! <<


Widok z kajuty na kotwicy w Longyearbyean

Horyzont II

Panorama z pokładu z górami

Panorama z pokładu ze złomowiskiem

Na mostku

Lodowiec Hansa w Hornundzie

Abandon the ship!

środa, 23 sierpnia 2017

Dla Ojczyzny ratowania przeprawim się przez San


* to zdjęcie zostało niedawno przycięte

Po odżywczym a zarazem komarowym (do momentu rozhajcowania ogniska) noclegu nad jeziorem Jaworowskim lub jak niektórzy twierdzą - Jaworskim Morzem, ruszamy ku granicy. Wróciły upały ale jadąc nową, odszczeloną, szybką drogą Lwów-Przemyśl chłodzi nas wiatr, a kilometry stukają dość szybko.

Pod sklepem, popijając kwas z nalewaka, dowiadujemy się, że wyglądamy jak muzułmanie i powinniśmy się ogolić (ale tylko ja i Michał). Dostajemy także namiary na świetny nocleg w Polszczy, w kolejnym zalanym kamieniołomie w Trokach.


Przy granicy robimy zapasy, głównie w postaci płynnych pamiątek i ruszamy na bramki. Tym razem poszło bardzo szybko, a celniczki traciły zapał do przeszukiwania sakw widząc brudne skarpetki. Przechodzimy na drugą stronę i udajemy się do sklepu, gdzie rozkoszujemy się klimatyzowanym wnętrzem oraz obfitością produktów. 
Docieramy nad jezioro w Trokach i wpadamy po biodra w polską rzeczywistość: "Zakaz kąpieli, biwakowania i łowienia z łodzi". Hmm... Gdybyśmy nie oddawali się studiowaniu logiki nasz plan popływania w jeziorze i rozbicia namiotu mógłby wziąć w łeb. Szczęśliwie, nie planowaliśmy połowu z łodzi, więc zakazu na pewno nie uda nam się złamać, jeśli ograniczymy się do biwakowania i kąpieli.
Woda bardzo przyjemna, ładny zachód słońca. Robię time-lapse z gopro, ale zanim słońce zachodzi kończy się miejsce na karcie pamięci. Znak to, że i nasza tułaczka dobiega powoli końca. Co ja piszę!? Kończy się przyjemna część wyjazdu z zaczyna tułaczka pociągami do Warszawy, oczywiście z rowerami czyli pełen komfort podróży i wystawianie na próbę wiary w PKP.

Rano Michał rusza do sklepu po serek i donosi, że lokalna elita już spożywa przy nim wódkę. Nawet na Ukrainie tego nie grali (pod sklepem, bo gdzie indziej tak). Mamy zapas czasu do pociągu, więc obieramy dłuższą, aczkolwiek ciekawszą drogę do Przemyśla. Hasło przewodnie tej trasy to PROM. Ekstra! na pewno będzie zabawa.

Najpierw zjeżdżamy w złą drogę, potem błądzimy trochę w kukurydzy. Ostatecznie docieramy do przeprawy promowej przez San, a miły pan promiarz stacza heroiczną walkę z topielą by dotrzeć na nasz brzeg. Totalna sielanka, ruch na przeprawie mały, bo rolnicy czekają ze żniwami - podobno.
Kąpiel w Sanie wspaniała, czysta woda, prąd... niestety trzeba ruszać dalej, bo nasz pociąg odjeżdża jakoś po 12, o bliżej niesprecyzowanej porze.

W Przemyślu oczywiście okazuje się, że już odjechał. Do kolejnego 2 godziny. Michał decyduje się nas opuścić by kontynuować roztoczańską sielankę z Dorotą. Pa pa.
Reszta drużyny dowiaduje się, że największą stratą związaną z portfelem nie była karta SD, ale dokument uprawniający do 51% zniżki na przejazdy koleją...
Nie przedłużając, bez większych przygód docieramy do Krakowa. Zaraz, zaraz. PKP i brak adrenaliny? Niemożliwe.
Mając 70 minut zapasu oczywiście nie zdążamy na przesiadkę w Krakowie i Ernest Malinowski daje nam znać o swoim odjeździe tylko informacją, że był opóźniony, niestety nie na tyle byśmy na niego zdążyli. Jemy zapiekanki i spędzamy noc w Krakowie. Rano kulamy się do Warszawy. Koniec.

Zapowiadałem telefonowanie do wójta. Na googlach udało mi się znaleźć sklep, w którym po kradzieży kosmetyczki uzupełniałem zapasy szczoteczek do zębów. Odbiera facet, który twierdzi, że nie ma pojęcia dlaczego jego numer tam figuruje. Następnie dzwonię do rady gminy, która jak się okazało znajdowała się tuż obok tegoż sklepu: https://goo.gl/maps/GCkZYu6voes
Niestety wójt śpi.

Skontaktowałem się także z Maryanką (osoba nr 1), u której spaliśmy we Lwowie. Mówi, że pojedzie na Zachidfest, wielki festiwal muzyczny, który lada dzień ma odbyć się w miejscu gdzie spaliśmy, czyli Czarownej Dolinie. Ostatecznie nie jedzie, ale dzwoni do rady gminy (osoba nr 2), która podaje jej numer do właściciela sklepu (osoba nr 3), który pyta w sklepie o portfel i namierza gościa, który go znalazł (nr 4). Dostaję informację, że dokumenty gdzieś są i czekam na szczegóły.

Następnie znalazca przekazał portfel znajomemu (osoba nr 5), który jechał do Lwowa, od którego na miejscu odebrała portfel Maryanka (znowu nr 1). Maryanka miała za jakiś czas lecieć do Meksyku z Warszawy. Niestety w tym czasie byłem poza Warszawą więc Maryanka będąc z Warszawie przekazała portfel dwóm moim znajomym (nr 6). Oni przekazali portfel mi :)
Sporo osób i ponad miesiąc trwania, ale akcja udana. Brakło tylko niewielkiej sumy w hrywnach.






środa, 16 sierpnia 2017

Droga w stronę granicy i grabież

Okradziono mnie.
Po kościołach udaliśmy się zgodnie z poleceniem gentlemana spod sklepu do Czarownej Doliny, gdzie nad jeziorami są chatki.





Na miejscu okazało się że to jest bardziej ośrodek wypoczynkowy obok kilku stawów, ale i tak było fajnie. Administrator powiedział że nie ma wolnych miejsc, ale namiot możemy stawiać gdzie się nam podoba za darmo bo "wy turisty". Mogliśmy też korzystać ze służbowej łazienki ku wielkiemu oburzeniu całej obsługi.
Rozbiliśmy się nad stawem przy, jak się mówi na Ukrainie, kulturnych stoliczkach.  W tej dolinie organizowany jest co roku Zachidfest, duża muzyczną impreza która lada dzień się rozpocznie. Póki co, są tam tylko dzieciaki na kolonii.

Sporo rzeczy zostawiliśmy na noc do suszenia, obok stały rowery, sakwy na szczęście były w namiocie. W nocy ktoś z pomiędzy tego wszystkiego buchnął moja kosmetyczkę ze szczoteczką, grzebieniem, chusteczkami i tępymi obcinaczkami. Niezły łup, a dla mnie nawet lepiej bo nie musiałem już myć zębów. Jednak atmosfera trochę siadła i zrobiło się trochę nie fajnie. Jedziemy dalej ku granicy, nad kolejne jezioro

Jedziemy polnymi drogami pomiędzy chmarami bocianów. Cały dzień w upale. Docieramy do miasteczka gdzie  jedziemy do kolejnego opuszczonego kościoła.






Tym razem nie ma wejścia ani kartki na zamkniętych drzwiach. Kościół niezłe zachowany z zewnątrz. Baczny obserwator zauważa jednak niewielkie wejście do katakumbów z boku zakrystii. Odsuwamy pajęczyny i zapalamy czołówki - zobaczymy przynajmniej podziemia. Znajdujemy wieko skrzyni i wejście do głównego gmachu. Warto było sprawdzić, klimat totalnie jak w Diablo 1!


Docieramy nad jezioro. Kąpiemy się wieczorem i rano w zalanym kamieniołomie. Ekstra! Można pływać między koronami drzew. Wchodząc na gałąź w koronie mimo wody można poczuć się jak małpa :) 
W międzyczasie okazuje się że zgubiłem portfel, najprawdopodobniej w którymś sklepie. W ostatnim nikt nie widział, reszta za daleko. Tracimy niewielką ilość gotówki, niestety też zapasową kartę sd.
Dopiero później okazuje się że straciłem też legitymacje i pociągi będą mnie kosztować dwa razy więcej. Szkoda, ale może się jeszcze znajdzie. Będę telefonowal do wójta!
Tymczasem granica z Polską coraz bliżej...

sobota, 12 sierpnia 2017

Opuszczone kościoły ziemii lwowskiej

Na pierwszym zdjęciu warienki, bo jak powiedział Pietia "warienki to sila!".
Ok
Ze Lwowa pojechaliśmy na południe gdzie wg rekomendacji Maryanki były fajne zrujnowane kościoły. Chcieliśmy jechać już ku granicy w Medyce więc trasa nam mniej więcej pasowała.

Pierwszy kościół w Wołkowie stał całkiem otwarty. W sklepieniu świeciła malownicza dziura, świeciło słońce i śpiewały ptaki. Dosyć nietypowo.

Po deszczowym dniu we Lwowie wróciły umiarkowane upały. Nie byliśmy zbyt szybcy więc był to jedyny tego dnia odwiedzony kościół.

Dojechaliśmy nad jezioro. Miejsce znaleźliśmy z mapy - idealne! Było późno więc poszliśmy spać. Rano okazało się że woda niestety nie nadaje się dla nas do użytku. Uznaliśmy że nasza miejscówka ma niezbyt wiele śmieci. Potem znaleźliśmy dziurę że śmieciami - parę butelek nad jeziorem to normalka.
Rano przyszły dwie panie z krowami, a potem z lasu wyskoczył pies malamut, który narażając życie na jezdni przez jakiś czas nam towarzyszył.

Kolejny kościół był kilkanaście km dalej w Hodowicy. Tutaj kościół był zamknięty i należało dzwonić na numer z kartki. Odebrała bardzo rozentuzjazmowana z naszego powodu pani, skąd przyjechaliśmy, czy zostaniemy na mszę itd. Niestety kościół otworzyła nam jej córka która w ogóle nic nie mówiła, zła że nie może sobie w spokoju słuchać muzyki. Na to oprowadzanie musieliśmy trochę czekać ale wcale nie próżnowaliśmy. Robiliśmy ustawiane filmiki i puszczaliśmy pod sklepem z telefonu ruski rap (od Szymona) jak przystało na rodzimą młodzież lwowskiego oblastu.

Dzwoniliśmy też do kilku ludzi z warmshowers, żeby polecili nam fajne trasy. Bardzo mili, starają się pomóc. Jeden polecił nam miejsca w których już byliśmy. Kolejny powiedział że przyjedzie za 20 min (?). Inny polecił miejsca na wschód więc po prostu pojechaliśmy na zachód w stronę kolejnego jeziora.

środa, 9 sierpnia 2017

Lwów i prohibicja

Lwów to piękne miasto ale nie można legalnie kupić alkoholu od 22 do 10. :) Kijów też chce to wprowadzić. Co na to Moskwa i Warszawa?

Jedyny deszczowy dzień poświęcony został podróży do Lwowa i jeździe po Lwowie. W trybie ekspresowym zobaczyliśmy najważniejsze miejsca i pojechaliśmy do Maryanki z warmshowers, która zechciała nas przenocować. Bardzo miła dziewczyna, informatyk z Lwowa, mieszka blisko centrum. Poleciła Michałowi fryzjera a nam targ i restaurację. Targ był ok, kupiliśmy sobie ludowe ciuchy. restauracja do dupy. Kumpel, sieć 2 lokali dla Polaków którzy przyjechali do Lwowa wydać nadmiar pieniędzy (najdroższa knajpa na Ukrainie) i zjeść w lokalnym szwejku.
Fryzurę Michała oceńcie sami. Dla autorów najbardziej obelżywych komentarzy przewidziano nagrody. 

Kolejnego dnia ruszyliśmy na cmentarz Łyczakowski a później do porzuconych kościołów ziemi lwowskiej, o których poczytacie w kolejnym poście (min. 40 dni i nocy)

Ukraińskie pociągi

Bardzo je lubimy bo są bardzo tanie. Kowel-Lwow , 240 km, 3 zł + 1.50 za rower :)
Pociągów także nie lubimy bo z rowerem trzeba się bawić i można jeździć z nim tylko tymi wolnymi
Kowel 8.40 - Lwów 14.30. 

W szybkich i dalekich rower trzeba przykryć byle czym i odkręcić koło. Każdy podaje inne informacje na ten temat, ta jest od lwowskich warmshowers. Nie można (chyba w lux klasie).