sobota, 30 czerwca 2018

Aklimatyzacja lub jej brak, co robimy w obozie 1

Droga do obozu pierwszego długa i daleka, a po drodze czai się wiele niebezpieczeństw: osuwające się kamienie, rwące rzeki, i najgorszy ze wszystkich niedostatek tlenu. 
Tlenu, którego na wysokości 4000 jest o połowę mniej niż normalnie. Ale też bez przesady - da się żyć. :) Do tego przez ponad połowę drogi mieliśmy psa przewodnika.

Drogę do C1 już znaliśmy, poszło więc w miarę gładko i bezboleśnie. Szybko nie poszło bo po drodze był Internet co nas zawsze spowalnia. Do tego spotkaliśmy rozgadanych Niemców: Stefana i Pawła, którzy mają podobny harmonogram co i my.

Co do zagrożeń opisanych w poprzednim poście to udało się zaktualizować aplikację do droga. Hurra. Muzyki i książek dalej nie mam, oprócz wspomnianej płyty Neila Younga.

Doszliśmy do C1, rozbiliśmy tam drugi masz namiot, pozwalając Niemcom zrobić depozyt w pierwszym, przenieśliśmy cześć rzeczy już na nartach do dalszego namiotu i poszliśmy spać czując się całkiem całkiem.

Ah, co to był za moment kiedy założyliśmy buty i zapielismy narty. Moment uniesienia, wszystkie troski zniknęły, na szczyt już tylko 2700, droga do C3 przedeptana i zjechana przez skitourowców z UK, tylko iść, tylko jechać, nic prostszego!

Ale rano nic nie było proste. Słabo przespana noc, dychawica, totalny brak sił i apetytu. Ubrać buta - zabójczy wysiłek. Leżąc i nic nie robiąc dyszalem jak po biegu do autobusu!
Zdiagnozowałem sobie wysokogórski obrzęk płuc, a Krzysiek, który czuł się w miarę ok, zdiagnozował mi tylko chorobę wysokogórska, ale potem dał się przekonać na obrzęk płuc. Podjęliśmy decyzję żeby schodzić, ale to 12 km i trzeba pokonać przełęcz, do tego ścieżka wąska a ja słaniam się na nogach. Konno, 120 usd, konie będą ok 14, jest 9. 

Spakowaliśmy niezbędne rzeczy ( mamy depozyt u Pajzeldy, pod łóżkiem jego syna, więc dużo tego nie było), śpiwór i trochę żarcia na drogę, i poszliśmy do Niemców. Okazało się, że są lekarzami ( ale mamy nikomu w bazie nie mówić), Paweł nawet lekarzem od chorób wysokogórskich. Zalecili mi żebym został do 14 i jeśli się pogorszy zjechał konno ( triumfalny zjazd worka ziemniaków) a jeśli nie to przeczekał. Dzień był koszmarny ale było ciut lepiej. Po nocy jeszcze lepiej, półtora dnia później, czyli teraz, jestem w miarę w formie. Krzysiek właśnie stwierdził, że przez te ostatnie dwa dni leniuchowania zapomniał gdzie i po co jest. Dla mnie to były jak na razie dwa najcięższe dni, mimo, że większość czasu spędziłem w śpiworze.

Przybyli do C1 kolejni turyści (samodzielni, klienci za parę dni, tydzień). Anglicy, którzy działali tu wcześniej na nartach pojechali już do domu osiągając obóz 3, i raczej bez parcia na szczyt. Oprócz nas są Niemcy, i pienie jakie 6-8 osób, poukrywanych w namiotach gdzieś między morenami. Agencje odśnieżają stelaże namiotów lub stawiają nowe, instalują panele słoneczne, kopią latryny itd. 

Dziś i wczoraj było upalnie. Powstały rzeki będące szczelinami między śmiesznymi brzegami. Trzeba skakać lub przechodzić na nartach, a i tak pod każdym z nas zerwał się brzeg roztopiony w południowym słońcu. Krzysiek zmoczyl buta, ja tylko fokę.
Dlatego zlikwidowaliśmy całkiem nasz chwilowy obóz i przenieśliśmy się do prawdziwego ABC, bliżej lodowca. Tam problemem z którego wcześniej nie zdawaliśmy sobie sprawy było jezioro powstałe z topniejącego śniegu, które w dwa dni urosło tak, że brzeg był metr od wyjścia z namiotu. Zbudowałem więc rzekę, z tamą, gdzie osadza się cały brud. Krzysiek pogłębił i mamy teraz źródełko, łazienkę i zabawę. W końcu do czegoś się przydał czekan!

Jutro (29.06) ruszamy obczaić drogę przez lodowiec i coś w końcu pojeździć. 

Napisane 28.06, godzin 20. Ciężko z netem. Wyżej podobno
dusza botanika

efekt zdjęcia - warto było się kłaść



Narty w końcu wyszły z pokrowców

naprawa namiotu




nasz pies przewodnik n drodze do C1

porterzy w drodze powrotnej do BC

narty z widokiem na szczyt

w drodze do C1

nasz tymczasowy obóz w C1, obok namiot Paula i Stefana

Drugi namiot w C1, już w obozie docelowym. Rzeczy ledwo się mieszczą w przedsionku

poniedziałek, 25 czerwca 2018

Wielki wymarsz do obozu 1

najtańszy transport u Pajzeldy - 1 usd/kg
ostatnie chwilę z internetem - ściągam apkę do drona, udało się!
w okolicy C1

Co się dzieje! Konie ruszyły! Samochod za nimi! Ludzie z plecakami. Wszystko wali do C1.

Ale po kolei. Wstaliśmy o 8 bo 8-9 byliśmy umówieni na lewy załadunek bagażu na konie. Gdy zjedliśmy śniadanie Kirgizi czekali już z końmi. Oni mieszkają niedaleko w jurtach w sezonie turystycznym i pracują jako tragarze. Kazali nam zanieść bagaż za górkę (od nas obu wyszło jakie 40 kg) a dni czekali aż ludzie z agencji przekażą im bagaż oficjalny. No ale mieli pecha, bo za górką był pan Pajzelda z jurtą i koniem co wozi bagaż dwa razy taniej bez żadnego targowania. Do tego można u niego spać i jeść za 200 som (11 PLN). Odmówiliśmy więc umówiony transport (co za ludzie, najpierw się w ogóle nie targują, a potem jeszcze każą ukryć bagaż obok konkurencji), wzięliśmy namiot i naszą część cargo I ruszyliśmy do C1. Po drodze przegonili nas konno kirgizi oraz ludzie z agencji których do końca doliny zawiózł samochód. 

Droga do C1 długa: 13 km i 1000m w górę. Najpierw pierwsza doliną na przełęcz podróżników 4130, a potem druga doliną na lodowiec. Trawersuje się strome zbocza z błotem lub sypiącymi się kamykami. W kilku miejscach gdzie zalegał śnieg agencja robiła przejście łopatami. Zmęczeni, po 6 godzinach drugi dochodzimy do lodowca. Nie możemy dojść do C1 Ak-saia, który jest właśnie stawiany, bo pomiędzy nami rwąca rzeka. Rozbijamy namioty zaraz przed i chowany się do środka bo jak codziennie rano słońce, potem śnieg. Odpoczywamy pół godziny i schodzimy. Ledwie idę, brak już sił, do tego lekka zadyszka na podejściach. W końcu wchodzimy znowu na przełęcz podróżników i już z górki do obozu. Po drodze jest miejsce z dobrym zasięgiem internetowym. 
Robi się już ciemno. Dochodzimy do domu Pajzeldy. Piecyk, czaj, chleb, masło, coś w stylu kefiru i baran z ziemniakami. Jeszcze więcej czaju. Oczywiście zostajemy u niego na noc, trzeba jeszcze tylko zwinąć namiot z Ak-saiowej bazy żeby nas nie skasowali. Znowuż zmęczeni, ale tym razem umierający kładziemy się spać w domku. Mamy luksusowe warunki: śpimy na podłodze, obok syna Pajzeldy.

Kolejnego dnia my odpoczywamy a bagaż jedzie z onym synem, którego imię znałem ale zapomniałem do naszego namiotu w C1. Robimy pranie i kąpiemy się w takiej budce z garnkiem wody na piecu i czerpakiem. 
Popołudniu idziemy na spacer i latamy dronem. Podczas lotu pada karta pamięci w moim telefonie. Tracę muzykę, książki i najnowsze zdjęcia. Może uda się uruchomić program do drona. 
Jutro (26.06) wychodzimy spać do C1. 

PS.
Po namyśle dotarło do mnie jak wielką stratę właśnie poniosłem. Straciłem wszystkie książki, całą muzykę. Mam tylko płytę Neila Younga nagraną z Crazy Horsem, ale nie mam nawet odtwarzacza muzyki!!! Bigi, wiedz, że zdążyłem ją przesłuchać.
 Co ja będę robił jak przyjdzie kiblować gdzieś przez cały dzień. Krzysiek ma książkę, może szybko przeczyta to mu zabiorę. Mojej książki w końcu nie wziąłem bo już miałem za dużo tego wszystkiego. Zostaje mi grać w Krone und kragen, jedyna grę którą mamy, taki wyprawowy klasyk bo nie zajmuje trzech dni w plecaku. Tylko, że jak będę w nią grał z Krzyśkiem to on wtedy nie będzie czytał książki...

Życie w bazie - Polana Ługowa pod pikiem Lenina

Po przyjeździe do bazy z transportem sprzętu dla agencji Ak-sai mieliśmy cały dzień laby. W bazie wszystko zaczynało dopiero raczkować. Stało trochę żółtych namiotów agencyjnych i duża biała mesa, coś jak szklarnia. Do tego parę kontenerów.
W bazie w żółtych namiotach mieszkali pracownicy, Rosjanie, paru Ukraińców i paru Kirgizów - ich zadaniem jest zbudować bazę a potem kolejne obozy dla mających się zjawić początkiem lipca klientów. Stawiają więc żółte namioty na potęgę. 

Gdzieś w tym wszystkim jesteśmy my. Trochę niepasujący. Dostaliśmy bezpłatne śniadanie, kaszę na mleku z masłem, tak w drodze wyjątku. W bazie wszystko jest płatne w dolarach. Np miejsce w żółtym namiocie 12 za osobę. Rozbicie własnego 15 za namiot. Nocując w bazie ma się dostęp do wody i toalety oraz mesy że stołami, krzesłami, wrzątkiem i prądem.

Jako, że czuliśmy się bardzo dobrze wybraliśmy się na wycieczkę trasa do kolejnego obozu, taki kawałek w ramach spaceru. Baza leży na wysokości ok 3500 metrów, więc szybki wjazd z 1000 m można różnie znosić. Nam jedynie chciało się spać po dwóch ciężkich nocach: jednej w samolocie a drugiej z pobudką o 3. 
Droga do obozu 1 z bazy wiedzie najpierw wielką łagodną polana na której rośnie zielona cebulka (temu Ługowa (cebulowa) Polana) a potem już skalista doliną. Idąc pierwszym fragmentem uszliśmy pewnie z kilometr. I na chwilę siedliśmy
 Po około 1.5 godziny obudziły nas polskie głosy. Trochę się zdziwiliśmy.
Należały do Asi i Marcina, którym niniejszym dedykuję ten post. Było to bardzo miłe spotkanie.
Wspólnie poszliśmy dalej aż do 3900 gdzie zawróciliśmy ze względu na idące ku nam chmury. 
Po drodze spotkaliśmy Kirgizów na koniach i dogadaliśmy transport bagaży do C1, po 2 USD/kg. W bazie płaci się trzy ( baza jest pośrednikiem pomiędzy turystami i końmi) dlatego jak płaci się 2 za kilo trzeba ładować bagaże w ukryciu. Transport ustaliliśmy na jutro rano. Niestety nie udało się nic stargować pomimo moich usilnych starań.
Wieczorem poszliśmy jeszcze odwiedzić Asię i Marcina w cbt yurt camp, jakieś pół godziny od nas w dół. Lazilismy w źle miejsca, znajdowaliśmy inne jurty i szukaliśmy przejść przez rzeki. Po dwóch godzinach, po ciemku dotarliśmy na miejsce. Stoją jurty, cicho, ciemno. Spotkana gospodyni nie mówiąc zbytnio po rosyjsku zaczyna budzić ludzi, żeby znaleźć tych do których przyszliśmy (czyli Marcina z Polski co przyjechał ta Łada co tu, o tu, stoi). Pani idzie do pierwszej jurty, puka i woła Nikolaja... 
Ostatecznie wszyscy się znaleźli, okazało się też że pani mówiła po angielsku. Od Polaków dostaliśmy gaz turystyczny, bo mieli za dużo by zużyć. Te trzy kartusze plus 2 do połowy pełne kupione w hostelu w Osh powinny wystarczyć. Jest późno i leje. Asia kusi żebyśmy spali w ich ciepłej jurcie. Wracamy jednak do siebie, przestaje po chwili padać. Powrót tylko pół godziny. Przed północą kładziemy się padnieci do śpiworów by nie móc zasnąć.

Kolejnego dnia czeka nas moc atrakcji. Pakowanie sprzętu na konie i ustawianie obozu 1.

piątek, 22 czerwca 2018

Sukces w Osh: ruszamy w góry!

7 rano. Z dwugodzinnym opóźnieniem lądujemy w biszkeku. Nasze stopy dotykają ziemi kirgiskiej gdy słońce wstaje zza horyzontu. U was jest 3, śpicie.


My przechodzimy kontrolę paszportów, odbieramy bagaż, nadajemy go znowu do Osh i wsiadamy do samolotu.
Bagaże dotarły, my też.
Moja torba z nartami otworzyła się podczas transportu, i mimo że niewiele brakowało to nic nie wypadło. Najbardziej zagrożone były chyba raki jędraskowe.

8.35 lądujemy w Osh. Bardzo widokowy lot, większość trasy nad górami. Miałem miejsce przy oknie.

W Oshu udajemy się z synem Omurbeka, który to miał nas zabrać w góry, do hostelu Pamir Mountains Guest House. Czyli do pewnej babuszki, u której jesteśmy drugimi gośćmi w historii całego Pamir Mountains Guest House. Wybraliśmy go bo był taki (5usd) i organizował wiele wycieczek a my szukaliśmy tańszego transportu do bazy pod Pikiem Lenina niż 120 USD za auto, bo przy tylko dwóch osobach to oczem daroga.
Oczywiście ta babcia nic nie organizowała ale okazała się bardzo miła i pomocna. Powitala nas też typowym poczęstunkiem.
Mimo, że mieliśmy wstępnie umówiony transport z niejakim Omurbekiem to w jeden tylko dzień znalazło się kilka innych opcji. 1. Ktoś podający się za właściciela naszego hostelu przez telefon proponował transport dobrym samochodem (niedarożnikiem, a niet maleńko maszinu) za 195 diaries. No, ewentualnie 180 bo jesteśmy jego gośćmi. Ostatecznie 120 skoro ktoś inny za tyle jedzie.
2. Podpuav się pod wycieczkę do Sary-Tash organizowana przez Osh Guesthouse po 35 dolarów. Jednak co dalej, z Sary-Tash jeszcze 80 km
3. Jechać z transportem agencji Ak-sai travel - jedna z największych agencji turystycznych pod Pikiem. 

Najpierw wpłacamy 50 dolarów kaucji w osh Guesthouse. Penn pojawia się opcja jazdy z Ak-Sai więc wracamy odebrać kaucję co się udaje. Ostatecznie jedziemy z Ak-sai. Trochę się nie dogadaliśmy bo z guesGuesth za 35 była porządna terenówka do danej bazy, ale się nie zrozumieliśmy.

Udajemy się na bazar kupić najpotrzebniejsze rzeczy: szczoteczkę, majtki, koszulkę oraz pierdoły w stylu chleb, miód, suszone owoce i różne inne zapasy do bazy. 

mięso przechowywane w sterylnej chłodni

Babuszka w naszym hostelu organizuje transport, tzn mobiluzujm syna żeby zawiózł nas gdzie trzeba bo wyjeżdżamy o 3.30 w nocy.

Ruszamy do bazy pod górą.


czwartek, 21 czerwca 2018

Wyjazd w Pamir - przygotowania



Przygotowania było strasznie męczące. Patrząc na to z perspektywy lotniskowego krzesła i nadanego już bagażu wszystko się udało. Jednak jeszcze kilka dni temu nie byłem do końca pewien czy dopnę wszystko na czas. Wczoraj odbierałem jeszcze ocieplacze od butów od lokalnej krawcowej. Przedwczoraj, dowiedziawszy się, że nasz lot Moskwa Warszawa jest odwołany, gdyż Ural Airlines ewakuuje się z Polszy, trzeba było zadbać o nowe bilety do domu. Ostatecznie się udało, Ural kupił mam bilety Moskwa-Mińsk-Warszawa. Na pewno będzie to lot pełen wrażeń.

Pakowanie wczoraj zakończyło się o 3 w nocy, ale za to z częściowym sukcesem. Konieczna była reorganizacja bagażu, bo plecak przekraczał dopuszczalne 23kg, nie mówiąc już o własnej objętości. Na szczęście dało się upchać sporo sprzętu do nart, buty skitourowe na czas transportu oblozylem ochronną warstwą z kaszek mleczny start. Ostatecznie plecak 20kg, narty z butami 22,5 kg pokus parę kilo w podręcznym i ulga po wrzuceniu tego wszystkiego na taśmy bez żadnego narzekania ze strony bardzo cierpliwego i pomocnego personelu uralskiego przewoźnika.
za moment wsiadamy do samolotu. Jutro rano będziemy już w centralnej Azji. W Osh mamy dogadany transport do bazy z Osh z niejakim Murbekiem. Dziś pisał do mnie jego syn( "salam! ja syn Omurbeka"), i zaoferował odbiór z lotniska. 
Zobaczymy co to będzie
dzieci z lokalnej szkoły wiwatują z okazji naszego odjazdu
wszystkie bagaże, po ok. 45 kg na głowę


Ural Airlines jednak istnieje




ciuchy - zwykłe ubrania już mi się nie mieszczą więc koszulki na później kupię na bazarze
zapasy słodyczy

po 1 liofie na każdy dzień akcji w górach

środa, 20 czerwca 2018

To wezwał mnie zew Kirgistanu

Miało być o Spitsbergenie jesiennym, o Spitsbergenie wiosennym. Mogło być o tegorocznym otwarciu sezonu rowerowego na szlaku orlich gniazd (przecież niegdysiejsza trasa testowa przed wyprawą Into the Gruzja).
Ale nie było.
Będzie za to o piku Lenina, czyli drugim już wypadzie do Kirgistanu, kraju kumysu i kurzu.
Litrów czaju
Moreli
Krowich placków
Skórzanych jurt z panelami słonecznymi na dachu
Zimnego pitnego zakwasu żurkowego lanego na ulicach Biszkeku
I koni.
Tabunów siwków i bułanków, które stoją w kirgiskiej hierarchii najwyżej, pasą się też najwyżej. Bo nad kozami. Kozy nad owcami, a owce nad krowami.
Nad końmi za to śnieg, a śniegu czubek na granicy z Tadżykistanem o wysokości 7100 ileś tam to pik Lenina.

O tym że wrócę do Kirgistanu widziałem zanim z niego wyjechałem 3 lata temu. Do końca nie wiem czemu, ale na pewno ma w sobie to, co trzeba, to coś...

Ruszamy w góry, na pik Lenina. Wejdziemy tam (jakoś, mam nadzieję) na nartach i zjedziemy na nartach. Wylatuję jutro, 21ego czerwca. Ural Airlines do Biszkeku via Moskwa. Potem Air Manas z Biszkeku do Osh. Z Osh Murbek zabierze nas jeepem do bazy. Będziemy tam pewnie 23ego czerwca.  Mam nadzieję na dużo internetu, by móc coś tu wrzucić.
Graficzny plan akcji poniżej: