środa, 20 czerwca 2018

To wezwał mnie zew Kirgistanu

Miało być o Spitsbergenie jesiennym, o Spitsbergenie wiosennym. Mogło być o tegorocznym otwarciu sezonu rowerowego na szlaku orlich gniazd (przecież niegdysiejsza trasa testowa przed wyprawą Into the Gruzja).
Ale nie było.
Będzie za to o piku Lenina, czyli drugim już wypadzie do Kirgistanu, kraju kumysu i kurzu.
Litrów czaju
Moreli
Krowich placków
Skórzanych jurt z panelami słonecznymi na dachu
Zimnego pitnego zakwasu żurkowego lanego na ulicach Biszkeku
I koni.
Tabunów siwków i bułanków, które stoją w kirgiskiej hierarchii najwyżej, pasą się też najwyżej. Bo nad kozami. Kozy nad owcami, a owce nad krowami.
Nad końmi za to śnieg, a śniegu czubek na granicy z Tadżykistanem o wysokości 7100 ileś tam to pik Lenina.

O tym że wrócę do Kirgistanu widziałem zanim z niego wyjechałem 3 lata temu. Do końca nie wiem czemu, ale na pewno ma w sobie to, co trzeba, to coś...

Ruszamy w góry, na pik Lenina. Wejdziemy tam (jakoś, mam nadzieję) na nartach i zjedziemy na nartach. Wylatuję jutro, 21ego czerwca. Ural Airlines do Biszkeku via Moskwa. Potem Air Manas z Biszkeku do Osh. Z Osh Murbek zabierze nas jeepem do bazy. Będziemy tam pewnie 23ego czerwca.  Mam nadzieję na dużo internetu, by móc coś tu wrzucić.
Graficzny plan akcji poniżej:

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz