Po przyjeździe do bazy z transportem sprzętu dla agencji Ak-sai mieliśmy cały dzień laby. W bazie wszystko zaczynało dopiero raczkować. Stało trochę żółtych namiotów agencyjnych i duża biała mesa, coś jak szklarnia. Do tego parę kontenerów.
W bazie w żółtych namiotach mieszkali pracownicy, Rosjanie, paru Ukraińców i paru Kirgizów - ich zadaniem jest zbudować bazę a potem kolejne obozy dla mających się zjawić początkiem lipca klientów. Stawiają więc żółte namioty na potęgę.
Gdzieś w tym wszystkim jesteśmy my. Trochę niepasujący. Dostaliśmy bezpłatne śniadanie, kaszę na mleku z masłem, tak w drodze wyjątku. W bazie wszystko jest płatne w dolarach. Np miejsce w żółtym namiocie 12 za osobę. Rozbicie własnego 15 za namiot. Nocując w bazie ma się dostęp do wody i toalety oraz mesy że stołami, krzesłami, wrzątkiem i prądem.
Jako, że czuliśmy się bardzo dobrze wybraliśmy się na wycieczkę trasa do kolejnego obozu, taki kawałek w ramach spaceru. Baza leży na wysokości ok 3500 metrów, więc szybki wjazd z 1000 m można różnie znosić. Nam jedynie chciało się spać po dwóch ciężkich nocach: jednej w samolocie a drugiej z pobudką o 3.
Droga do obozu 1 z bazy wiedzie najpierw wielką łagodną polana na której rośnie zielona cebulka (temu Ługowa (cebulowa) Polana) a potem już skalista doliną. Idąc pierwszym fragmentem uszliśmy pewnie z kilometr. I na chwilę siedliśmy
Po około 1.5 godziny obudziły nas polskie głosy. Trochę się zdziwiliśmy.
Należały do Asi i Marcina, którym niniejszym dedykuję ten post. Było to bardzo miłe spotkanie.
Wspólnie poszliśmy dalej aż do 3900 gdzie zawróciliśmy ze względu na idące ku nam chmury.
Po drodze spotkaliśmy Kirgizów na koniach i dogadaliśmy transport bagaży do C1, po 2 USD/kg. W bazie płaci się trzy ( baza jest pośrednikiem pomiędzy turystami i końmi) dlatego jak płaci się 2 za kilo trzeba ładować bagaże w ukryciu. Transport ustaliliśmy na jutro rano. Niestety nie udało się nic stargować pomimo moich usilnych starań.
Wieczorem poszliśmy jeszcze odwiedzić Asię i Marcina w cbt yurt camp, jakieś pół godziny od nas w dół. Lazilismy w źle miejsca, znajdowaliśmy inne jurty i szukaliśmy przejść przez rzeki. Po dwóch godzinach, po ciemku dotarliśmy na miejsce. Stoją jurty, cicho, ciemno. Spotkana gospodyni nie mówiąc zbytnio po rosyjsku zaczyna budzić ludzi, żeby znaleźć tych do których przyszliśmy (czyli Marcina z Polski co przyjechał ta Łada co tu, o tu, stoi). Pani idzie do pierwszej jurty, puka i woła Nikolaja...
Ostatecznie wszyscy się znaleźli, okazało się też że pani mówiła po angielsku. Od Polaków dostaliśmy gaz turystyczny, bo mieli za dużo by zużyć. Te trzy kartusze plus 2 do połowy pełne kupione w hostelu w Osh powinny wystarczyć. Jest późno i leje. Asia kusi żebyśmy spali w ich ciepłej jurcie. Wracamy jednak do siebie, przestaje po chwili padać. Powrót tylko pół godziny. Przed północą kładziemy się padnieci do śpiworów by nie móc zasnąć.
Kolejnego dnia czeka nas moc atrakcji. Pakowanie sprzętu na konie i ustawianie obozu 1.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz