Droga do obozu pierwszego długa i daleka, a po drodze czai się wiele niebezpieczeństw: osuwające się kamienie, rwące rzeki, i najgorszy ze wszystkich niedostatek tlenu.
Tlenu, którego na wysokości 4000 jest o połowę mniej niż normalnie. Ale też bez przesady - da się żyć. :) Do tego przez ponad połowę drogi mieliśmy psa przewodnika.
Drogę do C1 już znaliśmy, poszło więc w miarę gładko i bezboleśnie. Szybko nie poszło bo po drodze był Internet co nas zawsze spowalnia. Do tego spotkaliśmy rozgadanych Niemców: Stefana i Pawła, którzy mają podobny harmonogram co i my.
Co do zagrożeń opisanych w poprzednim poście to udało się zaktualizować aplikację do droga. Hurra. Muzyki i książek dalej nie mam, oprócz wspomnianej płyty Neila Younga.
Doszliśmy do C1, rozbiliśmy tam drugi masz namiot, pozwalając Niemcom zrobić depozyt w pierwszym, przenieśliśmy cześć rzeczy już na nartach do dalszego namiotu i poszliśmy spać czując się całkiem całkiem.
Ah, co to był za moment kiedy założyliśmy buty i zapielismy narty. Moment uniesienia, wszystkie troski zniknęły, na szczyt już tylko 2700, droga do C3 przedeptana i zjechana przez skitourowców z UK, tylko iść, tylko jechać, nic prostszego!
Ale rano nic nie było proste. Słabo przespana noc, dychawica, totalny brak sił i apetytu. Ubrać buta - zabójczy wysiłek. Leżąc i nic nie robiąc dyszalem jak po biegu do autobusu!
Zdiagnozowałem sobie wysokogórski obrzęk płuc, a Krzysiek, który czuł się w miarę ok, zdiagnozował mi tylko chorobę wysokogórska, ale potem dał się przekonać na obrzęk płuc. Podjęliśmy decyzję żeby schodzić, ale to 12 km i trzeba pokonać przełęcz, do tego ścieżka wąska a ja słaniam się na nogach. Konno, 120 usd, konie będą ok 14, jest 9.
Spakowaliśmy niezbędne rzeczy ( mamy depozyt u Pajzeldy, pod łóżkiem jego syna, więc dużo tego nie było), śpiwór i trochę żarcia na drogę, i poszliśmy do Niemców. Okazało się, że są lekarzami ( ale mamy nikomu w bazie nie mówić), Paweł nawet lekarzem od chorób wysokogórskich. Zalecili mi żebym został do 14 i jeśli się pogorszy zjechał konno ( triumfalny zjazd worka ziemniaków) a jeśli nie to przeczekał. Dzień był koszmarny ale było ciut lepiej. Po nocy jeszcze lepiej, półtora dnia później, czyli teraz, jestem w miarę w formie. Krzysiek właśnie stwierdził, że przez te ostatnie dwa dni leniuchowania zapomniał gdzie i po co jest. Dla mnie to były jak na razie dwa najcięższe dni, mimo, że większość czasu spędziłem w śpiworze.
Przybyli do C1 kolejni turyści (samodzielni, klienci za parę dni, tydzień). Anglicy, którzy działali tu wcześniej na nartach pojechali już do domu osiągając obóz 3, i raczej bez parcia na szczyt. Oprócz nas są Niemcy, i pienie jakie 6-8 osób, poukrywanych w namiotach gdzieś między morenami. Agencje odśnieżają stelaże namiotów lub stawiają nowe, instalują panele słoneczne, kopią latryny itd.
Dziś i wczoraj było upalnie. Powstały rzeki będące szczelinami między śmiesznymi brzegami. Trzeba skakać lub przechodzić na nartach, a i tak pod każdym z nas zerwał się brzeg roztopiony w południowym słońcu. Krzysiek zmoczyl buta, ja tylko fokę.
Dlatego zlikwidowaliśmy całkiem nasz chwilowy obóz i przenieśliśmy się do prawdziwego ABC, bliżej lodowca. Tam problemem z którego wcześniej nie zdawaliśmy sobie sprawy było jezioro powstałe z topniejącego śniegu, które w dwa dni urosło tak, że brzeg był metr od wyjścia z namiotu. Zbudowałem więc rzekę, z tamą, gdzie osadza się cały brud. Krzysiek pogłębił i mamy teraz źródełko, łazienkę i zabawę. W końcu do czegoś się przydał czekan!
Jutro (29.06) ruszamy obczaić drogę przez lodowiec i coś w końcu pojeździć.
Napisane 28.06, godzin 20. Ciężko z netem. Wyżej podobno
dusza botanika
efekt zdjęcia - warto było się kłaść
Narty w końcu wyszły z pokrowców
naprawa namiotu
nasz pies przewodnik n drodze do C1
porterzy w drodze powrotnej do BC
narty z widokiem na szczyt
w drodze do C1
nasz tymczasowy obóz w C1, obok namiot Paula i Stefana
Drugi namiot w C1, już w obozie docelowym. Rzeczy ledwo się mieszczą w przedsionku
Chwała budowniczym rzek!
OdpowiedzUsuń