Obóz II widoczny z drogi do C3 |
Po powrocie wiadro gorącej wody i piwko u Andrieja, prowadzącego jeden z obozów agencyjnych w C1 |
nie tylko my mamy narty, Rosjanie od Andrieja na lodowcu |
W drodze przez lodowiec |
u stóp lodowca płynie już całkiem spora rzeczka - upał |
Pora się związać |
Jedne z większych szczelin w miejscu przełamania lodowca |
Takich mijamy sporo, i z każdym dniem coraz więcej |
Upał, ale więcej ciuchów nie można ściągnąć, bo słońce od razu pali |
W końcu w C2 |
Szpej. Prusik przygotowany na wypadek wpadnięcia |
29 czerwca wybraliśmy się sprawdzić trasę przez lodowiec do c2. Ja już wróciłem wtedy jako tako do formy. Kilka razy musząc zdjąć narty dotarliśmy do najdalej wysuniętego obozu rosyjskiego, jakieś 40 minut od naszego obozu. Stamtąd już po jakiś resztkach lodu pod stok lodowca w jakieś 15 minut.
Stanęliśmy przed lodową ścianą. Pierwszy fragment nie był zbyt stromy. Drugi piął się z naszej perspektywy prawie pionowo i przechodził przez szczelinisko. Następnie już po prawie płaskim, obok dwóch świeżych lawin, do ukrytego gdzieś za skalnym, czarnym żebrem C2.
Spieci liną idziemy do góry. Mijamy kilkanaście szczelin za wąskich by do nich wpaść (jeszcze) oraz kilka naprawdę dużych na przegięciu lodowca. Przy tych dużych, na najbardziej stromym fragmencie rozpięte są na szablach śnieżnych poręczówki. Przechodzimy po szerokich mostach śnieżnych. Dochodzimy do prawie już płaskiego odcinka ale musimy zawrócić. Brak już nam sił. Jest ekstremalnie gorąco. Kończy się picie, czujemy jak pali nas słońce, nie można nic już ściągnąć, żeby nie dostać poparzeń. Przez materiał czuję jak pali mi ucho. Przepinamy się, rozwiązujemy, I slalomem pomiędzy szczelinami zjeżdżamy z powrotem. Śnieg mokry cukier. Cała sztuka polega na tym żeby nie zatrzymać się na szczelinie, nartami wzdłuż rozpadliny.
Zjazd do podnóża a potem drałujemy po płaskim i wycieńczeni wracamy do namiotu.
Po obiedzie rodzi się w mojej głowie pomysł na alternatywne podejście do zdobywania szczytów. Plan ten zakłada niewejście na szczyt i niezdobycie góry. Genialne, prawda?! Tak proste, a tak genialne.
Zamiast tego chcemy wejść na Rozdzielną (6200 jakoś), czyli do C3 i zjechać w dół. Dzięki temu ograniczamy drogę tylko do fajnego zjazdu i mamy szansę wyrobić się z tym przed załamaniem pogody.
Dziś zjechaliśmy z 4800, jutro śpimy w C2, pojutrze C3 i od razu zjazd, zebranie C2 i nic w C1, potem do domu.
Sorry, ale nie będziemy kiblować 5 dni w burzy śnieżnej żeby wejść na jakaś górę z kiepskim zjazdem, na co, jak się okazało żaden z nas nie ma ochoty.
Więcej entuzjazmu do zdobycia szczytu dodają nam wieczorem Niemcy. W każdym razie idziemy jutro razem do c2.
Wychodzimy o 4.15, żeby przejść lodowiec zanim śniegu się zacznie topic. Do końca się to nie udaje bo miejscami jest za twardo na narty i musimy ubierać raki. Po strasznej męce, 11 godzinach drogi docieramy do c2. Krzysiek jest o godzinę szybciej. Mi zajęło godzinę pokonanie jakiś 200m lekkiego wzniesienia. Umieram. Krzysiek stawia namiot, ja topie śnieg. Jemy cię i do spania.
Kolejnego dnia wszyscy umierają/odpoczywają. załamanie pogody nie przychodzi i zostajemy w C2 na drugą noc.
Powinienem być teraz świetnie zaaklimatyzowany, ale nic z tego. Krzysiek rusza o 6 rano z Niemcami i przewodnikami do C3, ja zostaję w pustym obozie. Koło południa wchodzę do polowy przełęczy nad C2 i zjeżdżam sobie. Wracają Niemcy, potem Krzysiek. Dłużej mu zeszło bo miał narty...
Zbieramy obóz, zostawiamy Niemców z ich planami, brakiem trzech paznokci na nogach od zimna i moimi overbootami i ogrzewaczami, żeby już więcej nie tracili i zjeżdżamy do C1.
Lodowiec się topi. Dwa razy więcej szczelin, mosty śnieżne już naprawdę na słowo honoru. Jakoś zjeżdżamy ale co to za przyjemność. Przyjemność jest taka, że wiemy, że wchodzić przez ten lodowiec już nie będziemy. I że jutro mamy wolne. I pojutrze.
Tak, odpuszczamy te górę, lecz z wielkim zadowoleniem i radością. Na narty to sobie w Tatry pojedziemy jak śnieg spadnie w styczniu, a nie jakieś łażenie nie wiadomo jak wysoko na końcu świata. Kto to wymyślił!
Teraz czeka nas relaks w C1. Marzymy o powrocie do naszej wspaniałej rzeki -luksusy.
W nocy przychodzi jednak prognozowana burza śnieżna i porządnie nas przysypuje. Rzeka jest zasypana, znowu trzeba topić śnieg. Wokół tłuką się pioruny, sypią lawiny. Najlepsze co mogliśmy zrobić, zrobiliśmy.
Kolejnego dnia idziemy do Artura na prysznic i to wszystko, bo pogoda nie pozwala na wycieczki. Artur to szef obozu 30 metrów od nas. Nie ma jeszcze klientów - jak każdy. Za 5 dolarów od głowy dostajemy wiadro gorącej wody, wiadro zimnej, czerpak, miskę i dostęp do osłoniętej od wiatru i oczu konstrukcji.
Ale luksus, co za przyjemność w końcu się umyć. Ekstra. Potem idziemy do Artura jeszcze na piwko po 5 dolarów. Nieźle kopie, mimo że pijemy tylko jedno.
Teraz czeka nas parę dni wycieczek, zabawy dronem, pakowanie, załatwianie koni i myślenie co będąc wolni jako wiatr w stepie będziemy robić w tym gościnnym kraju. Pierwsza opcja to wypożyczyć w Osh Ładę Niwę i się trochę porozbijać po okolicy.
Foto, nie wiem jak to jest z tą kolejnością
1. Rzeka z lodowca
2. 3. 4. Podejście przez lodowiec
5. Ruscy skitourowcy
Obóz 3
Piwko
Dzięki alternatywnemu zdobywaniu gór będą też częściej wpisy. I częściej będą perełki, które jak mówią na zachodzie "robią dzień".
OdpowiedzUsuńCzeskie piwo nad piękną ceratką?????
OdpowiedzUsuń