poniedziałek, 7 sierpnia 2017

Drużba narodow



Po wspaniałej kuracji w sanatorium udaliśmy się po raz drugi nad jezioro Szackie, tym razem od północy. Lepiej było od południa. Następnie w knajpie o nazwie Chmielnicki wybraliśmy kilka rzeczy z kozackiego, hetmańskiego i pańskiego menu, w tym warienki czyli pierogi z ziemniakami. Je tu się dużo ziemniaków np w konfiguracji jajecznica i ziemniaki. Ludzie próbują zwabić nas na nocleg do siebie obiecując właśnie ziemniaki.

Wciąż nieco głodni ruszyliśmy przez las po piasku i kocich łbach nad kolejne jezioro już poza parkiem, po drugiej stronie Prypeci. W lesie czekają nas miła niespodzianka - Natasza kończyła właśnie 24 lata, zupełnie o tej rocznicy zapomnieliśmy. Zaproszono nas jednak do stołu na górę jedzenia, wino i bimber. Wino i bimber pije się z tych samych stakańczyków (kieliszków). Zwieńczeniem imprezy była rybna juszka z gara nad ogniskiem. Było też trochę polityki "jakby był Juszczenko to byłby asfalt do Szacka". 
Zaczęło się robić szaro więc ruszyliśmy dalej nad docelowe jezioro Piaseczno koło Lubochiny - oczem krasne. 
Sklep to miejsce wszelkich spotkań. Gdy kupowaliśmy rzeczy na kolację przyjechał na skuterze Piotr i powiedział że pokaże skrót nad jezioro. Najpierw pokazał skrót do kolejnego sklepu, było kilka rzeczy niedostępnych w pierwszym sklepie jak np chleb albo stary kolega. "5, 7 minut i jedziemy" mówi Piotr otwierając butelkę wódki, podczas gdy właściciel sklepu już zastawiał stół. "10, 15 minut i jedziemy...". 
W końcu pojechaliśmy ale ku naszemu zdziwieniu nie do jeziora tylko do Piotra."przecież mówiłem że do mnie, mieszkam obok jeziora". Było to trochę zastanawiające, ale wyszło w końcu że od początku chciał nas do siebie zaprosić. Wymęczeni, było już późno, stwierdziliśmy że śpimy u Piotra w ogródku. "No to idę obudzić żonkę".

Obudzenie żonki było dobrym posunięciem. Żonka była super miła, była też jajecznica z ziemniakami, luks ogórki perfekt, sadło (Michał chciał urwać kawałek sera to się zdziwił), no i oczywiście bimber. Po męczącym dniu udaliśmy się na zasłużony spoczynek.

Jezioro naprawdę było 50m od Piotra. Poplywalismy, potem kobiety (z żenką) lepiły warienki, dużo lepsze niż u Chmielnickiego, idealnie komponowały się z śniadaniowym kapuśniakiem. Do kapuśniaku oczywiście... 
Na Ukrainie pije się raz albo trzy razy (ewentualnie więcej). Dwa razy można tylko jak ktoś umrze.

Od Piotra pojechaliśmy nad jezioro Łuka i tam spędziliśmy noc. Teraz jedziemy pociągiem który odjechał 6.10 rano do Kowela czyli nazad. Potem chcemy się dostać na ziemię lwowską. 

Ludzie traktują nas zwykle trochę podejrzliwie przez nasz ukr-ruski. Myśłą ze jesteśmy z Białorusi albo Rosji. Potem okazuje się że z Polszy lub czasem z Polszczy i już jest lepiej "Polaki harosze ludy, mój [losowy członek rodziny] robota w Polsze." A potem babcia jakaś dodaje "tu była Polszcza w 39".

W zdjęciach ciekawy eksperyment. Jedno zdjęcie to Ukraina dzisiaj. To samo czarno białe to Ukraina 50 lat temu.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz