czwartek, 26 lipca 2018

Kirgistan TOP 20

Przedstawiam top 20 zdjęć oraz siebie

przełęcz podróżników drodze do C1

surok

Basecamp i Lenin

Zima w C1

Zima w C1

Skitoury w C1

C1

Skitoury w C1

Baza w C1

Dron w C1

Obiad

Gdzieś...

Rzeka

Camping nad Son-kul

Niedarożnik nad Son-kul

Issyk-kul

Plaża nad Issyk-kul

Karakol

Jezioro Ala-kul w Karakolu

Nad Son-kul


Ja

niedziela, 22 lipca 2018

Powrót, jak wysłać narty samolotem za darmo

Coming home, and how to send skis by plane for free, english version below
Ostatni dzień był okropny. Zamiast pójść na bazar to cały dzień zajmowałem się lotem, a dokładnie próbą stwierdzenia czy bez wizy przesiądę się w Moskwie czy też nie. Ze zwiedzania zwiedziłem tylko fryzjera.

Po 20 telefonach do Ural Airlines, mailach do Belavi, Szymona rozmów z LOTem przej facebooka, bo infolinia nie działa ustalił się dość dynamicznie plan działania.

Do godziny 19 byłem przekonany, że polecę przez Białoruś, ale kupiłem jedzenie na zapas, gdyby mi przyszło kiblować w Moskwie. Nagle, wieczorem wszystko się wyjaśnia, na raz. Rosja, Białoruś i Kazachstan są w uni celnej, i wszystkie ich loty są traktowane jako krajowe. Pan z Ural Airlines, po zapewnieniach, że dzwonił na lotnisko i wszystko jest załatwione, mogę lecieć, w ostatniej chwili zmienia front i mówi wprost, żebym kupił szybko jakiś normalny bilet bo tamtym nie polecę.

Kupuję bilet na LOT za 900, mam dostać zwrot za Belavię, ale raczej dopłacę do tego interesu. Co więcej, narty jeszcze 200, ale nie można ich kupić online na mniej niż dobę przed lotem - jakoś opłacę na lotnisku.
Mam tylko 1,5 godziny na przesiadkę (godzinę i 5 minut od lądowania do zamknięcia bramek, ale Krzysiek mówi, że jak się nie spóźni samolot to bez problemu zdążę).
Budzik na 2.30, taxi na 2.45. Ostatecznie pod przewodnictwem Arsana poznaję kirgiskiego youtuba. Docieram na lotnisko, idę nadać bagaż. Lot opóźniony godzinę... Może nadrobi.

Mimo, że mam dwa bilety, i mówili mi, że bagaż będę musiał odebrać i nadać w Moskwie, olałem to. Najwyżej bagaż doleci później. Proszę jednak obsługę Urala na lotnisku, żeby nadali bagaż od razu do Warszawy.
Oni na to, że się nie da tak, i że nie mogę w ogóle lecieć, bo bez wizy nie będę mógł odebrać bagażu. Ostatecznie gdzieś dzwonią i bagaż ma naklejki FRU>DME>WAW. Pierwszy sukces, o bagaż jestem już spokojny. Tylko, że DME>WAW (lotem) jest nieopłacony...

Godzina 5.50: z planową obsuwą 55 minut wylatujemy. W Moskwie, z autobusu, który wiózł nas po płycie wychodzę 7,18. Boarding na LOT do 7.30. Biegnę do transferr office, pani dzwoni na bramki, żeby czekali, daje mi karty pokładowe, mówi, że jeden bagaż zostanie bo jest nieopłacony. Nieważne, lecimy tutaj! 7.28 jestem na bramkach, wchodzę do samolotu, pani mówi "Dzień dobry". Po polsku! O tak, bardzo dobry. Teraz mentalnie wyniszczony, ale już spokojny rozsiadam się w samolocie polskich linii lotniczych LOT. Byle dalej od Rosji.

Ląduję w Warszawie, żaden bagaż nie doleciał. Pewnie nie zdążyli. Zgłaszam na zagubionych. Jeszcze ostatni telefon do Urala, żeby odwołać Belavię i dostać zwrot. Odsyłają mnie do Belavi, to ich bilet, oni nic nie mogą. Pani z Belavii na lotnisku mówi, że jak chce zwrot to musi to zrobić jednak Ural. Kolejny telefon do Urala, teraz już mogą zrobić zwrot, ale mówią, że lot o 11 a jest 11. Ja mówię, że lot dopiero 11.10 odlatuje, ale nie wiem czy tak jest, wydaję mi się że tak. Pan odwołuje lot. Jeśli chce rekompensatę, za to, że musiałem kupić nowy bilet (wyrównanie), muszę wysłać pocztą zgłoszenie do ich siedziby w Jekaterynburgu...

Kolejnego dnia pan z lotniska przynosi mi oba bagaże. Ostatecznie za bagaż sportowy w LOT płacę tylko zszarganymi nerwami.

To już koniec historii. Dziękuję wszystkim, którzy razem ze mną przeżywali tą podróż czytając bloga.
Podziękowania też dla Szymona, Dagmary, Michała Ję. i Asi za pożyczony sprzęt.
Dla Ziętka za bycie pogodynką (starą Nokię z polską kartą, która czasem wypluła smsa zaczynającego się od "Pogoda na xx.07 zasadniczo bez większych zmian", nazywaliśmy "Ziętek").
Dla Szymona za pomoc z organizacją mojej ekstradycji z Moskwy.
Dla Krzyśka, za partnerstwo, stworzenie alternatywnego podejścia do zdobywania szczytów oraz najważniejsze: przetarcie szlaku Moskwa-Polska :)

English >>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>

Te last day in Bishkek was terrible. Instead of wandering at the bazaar I spent it on taking care of my flight. Precisely, on determining if I need a Russian visa to change flights in Moscow. Instead of sightseeing I went to have a haircut.

After 20 calls to Ural Airlines, emails to Belavia ( Belarusian airlines), Szymon's chats with LOT ( polish Airlines) on Facebook, the plan of action was determined rather dynamically.

Till 7 PM I was certain ( I believed) that I can take a Bishkek-Moscow-Minsk-Warsaw flight, for which I had my tickets. I bought some food in case I would have to spend a longer time in Moscow. Suddenly on the evening everything become clear at the same time. International flights between Russia, Belarus and Kazachstan are treated as domestic because of some economical union. Guy from Ural Airlines call center changed his opinion completely and admit that I do need a visa to take my flight, so he advised to buy another ticket.

So I bought a direct flight Moscow-Warsaw by LOT polish Airlines for 200 euro. I will get the refund for belavia flight. Also, I need to pay 50 euro for skis, somehow at the airport.

For this transfer I will have only one and half hour, 1 hour till gate closing, but Chris said it's doable.

2.30 AM alarm, 2.45 AM taxi. Finally I can't sleep and we explore Kyrgyz YouTube with Arsan. At the airport I did out that my flight is delayed by one hour... Maybe they will manage to catch up little bit.

Although I have two separate tickets I kept neglecting what they told me about the baggage: that I will have to pick it up and drop again in Moscow. In the worst case the bags will fly with another flight. Finally I managed to convince crew at bag drop in Bishkek to put Warsaw labels on the bags at the initial airport.

They said it's impossible, and that I can't go at all, because I do not have a visa which is necessary to take and send the baggage in Moscow. But in the end of the day everything was possible and I didn't have to worry about the bags anymore. However, skis in Moscow Warsaw flight are not paid, will see.

5.50 AM, with planned 1 hour delay, I leave Bishkek. In Moscow I leave the airport bus at 7.18. boarding till 7.30. I run to transfer office to get the boarding passes. The lady calls the gate too inform that I'm still there. She says that one bag will be left, because it's not paid, and give me the boarding passes. Done!

Then I run through security control and to the gates. 7.28 I entered a polish plane. Success! I just want to be out of Russia.

Finally I landed in Warsaw, but both bags did not. Probably that was not enough time to transfer them between planes. I made an inquire in lost and found office. Then I call Ural Airlines, as I believe for the last time in my life, to cancel Belavia flights and get the refund. They inform me, that I should call Belavia, because there's nothing they can do with tickets for flights from another companies. I visit Belavia office at the airport, they suggest to call Ural, because there's nothing they can do. I call Ural Airlines, they say that it's already 11 o'clock and the plane goes at 11. I say that the plane goes of at 11.10. They cancel the flight.

Also I get a refund for buying LOT ticket, I only have to send an official claim to Jekaterynburg by post.

On the next day both bags are delivered to my flat. For the ski transportation I paid only with the stress, they did not want any money.

So, that's the end of this story. Hope you were not bored. The english version appeared late, but I will keep on posting in english in future.
Thanks for reading!

Biszkek - bag drop, 3 w nocy

Już zadowolony w samolocie LOTu

A i bagaż się znalazł

czwartek, 19 lipca 2018

Pożegnanie z górami i powrót do Biszkeku

Leaving the mountains and getting back to Bishkek -English version below



Górską opowieść dociągnąłem tylko do momentu dotarcia nad jezioro Ala-kul. Rano pożegnanie z Gerdą, która jak się okazało do jedzenia po tygodniu wędrówki miała tylko jakiś grysik. Ja jedzenia miałem więcej niż byłem w stanie zjeść, więc pozwoliłem jej wziąć sobie co chce i obiecałem wrzucić nagranie z drona na dropboxa. Za jedzenie nie chciałem żadnych dźięgów. Gerda poprosiła o mój adres mówiąc, że skoro nie chce pieniędzy to przyśle mi swoją książkę. Komunikat systemowy: "Twoja reputacja podniosła się o 1".



Następnie ruszam na przełęcz. Ide szybko, mijam jakąś dwójkę oraz cztery osoby schodzące, co dziwne w kaskach, bo boje się deszczu. Na przełęczy siedzi Kirgiz niemowa ze sznurkowym plecakiem z Ronaldo i jakimś zwiniętym plakatem i chce żeby mu zagrzać wodę w puszce. Ja mam tego dnia wiele do przejścia, nie grzeje mu wody, może ktoś inny mi zagrzeje. "Twoja reputacja pogorszyła się o 1".



Strome zejście z przełęczy, wszędzie lecą kamienie. Druga strona w chmurach. Idę szybko żeby nie dostać czymś z góry. Potem dłuuugie zejście doliną. W międzyczasie zaczyna grzmieć dookoła. Nie udaje się zdążyć do drzew, leci grad. Biegnę do pierwszych drzew a po nogach biją mnie lodowe kule, dostatecznie mocno motywując do szybszego biegu. W tle muzyka z Władcy Pierścieni Dwie Wieże. W końcu udaje się schować, oczywiście najgorsze już za mną.



W dolinie, nad niewielką górską rzeką znajduję dwie żółte, drewniane łodzie...



Potem wychodzi słońce, w miarę schodzenia robi się coraz cieplej. Spotykam dużo turystów: kilku pojedynczych, sporą grupę z Korei, a potem jakieś ogromne wycieczki. Tutaj pozwolę sobie na tyradę o kupie, bo w tej dolinie było jej na tyle dużo, że czara się przelała. Tak, przelała.



Wybierasz się do Kirgistanu? Na jakiś fajny trekking? Super, to najlepiej do Karakolu, bo to najlepsze miejsce na trekking. Tylko jeśli nie jesteś związany z branżą szambiarską to przygotuj się na to, że podczas pobytu zobaczysz więcej gówna niż w całym swoim dotychczasowym życiu.

Ubrudziłeś się troszkę błotem przy ściąganiu buta? To nie błoto :)

Otóż w Kirgistanie błoto w stanie naturalnym prawie nie występuje. Jak świstak, jest bardzo dobre, ale wpisane do czerwonej księgi. Tutaj występują różnego rodzaju gówniane kompozyty. Np 10% błota i 90% gówna. Albo 150% gówna, można różnie trafić. Jest też podział gatunkowy. Koński jest całkiem przyjemny, taki skupiony i raczej suchy. Owczy czy kozi jest raczej rzadszy. Najczęstszy, ale i jednocześnie najrzadszy jest krowi. To widać, widać z kilometra, jak mało błota jest w błocie.

Taka sytuacja z Europy: ktoś wdepnął w kupę. Co za nieszczęście. Tutaj większe skupiska, lub szczególnie obleśne, można zwykle ominąć. Tych starszych i mniejszych nie ma sensu omijać. Ale czasem nie można ominąć i wtedy, trzeba z całą świadomością wstawić podeszwę w środek mlaszczącej, klejącej się i śmierdzącej mazi na tyle ostrożnie żeby się nie wyłożyć, czując jak but się zagłębia i mając nadzieję, że nie zagłębi się zanadto.



Moja gleba nie była szczególnie pechowa, nawet mogę być zadowolony. Wyszedłem obronną ręką. Dosłownie.



Gorące źródła! Po tych przejściach już tylko o nich myślałem. Ale czekały mnie jeszcze dwa deszcze do przeczekania pod drzewem, tak po 10 minut. Najgorsze to, że ostatni deszcz był chyba 200 metrów od drewnianych domków z gorącą wodą Altyn Arashan, po drugiej stronie rzeki (zimnej). Przestawało padać, turyści jeszcze pod dachami ale jakaś dziewczyna w zwykłej bluzie już rusza, to ja też. Spotykamy się w połowie drogi, okazało się, że szła po mnie. Hot springs? Yes!



Bierze klucz od taty i Jestem prowadzony do drewnianego domku przy rzece. Tam przebieralnia, prysznic i zbiornik z gorącą wodą. Minimum pół godziny mówi i wychodzi. Taka przyjemność 10 zł. Po 4 dniach w górach nic lepszego nie mogło mi się przytrafić.

Potem oczywiście ojciec przychodzi poganiać, że "time, time" i inkasować pieniądze. Kupuje jeszcze piwo i ruszam na ostatni odcinek: 15 km w dół do miejscowości Aksu.

Dolna połowa doliny już nie jest obsrana, jest rozjeżdżona do granic możliwości czym się tylko da. Działa tu terenowe taxi, bo dojście z Aksu do Altyn Arashan to wymagający spacer. Jeździ wszystko co tylko sowiecka myśl techniczna zdołała wprawić w ruch na błocie. Królują UAZy, potem terenowe busiki 4x4 na podwoziu UAZa, a potem to nie wiem. Jakieś domy na kółkach do jeżdżenia po Syberii czy coś w ten deseń. Ogromne jak tir ciężarówy na 6 kołach, z kontenerem z wyciętymi oknami na pace. W środku turyści. Droga wygląda jakby nic nie było w stanie nią przejechać, ale to tylko pozory. Okazuje się jednak, że te wielkie maszyny, i to z górki, jadą wolniej niż ja idę, do tego w środku jest najwyraźniej nie do wytrzymania bo co kawałek się zatrzymują, by ludzie mogli wyjść. Pod koniec, auto jedzie puste, wszyscy turyści idą piechotą, jak szybko tylko mogą. Tych najszybszych ciężarówka nie zgarnie po drodze, wolniejsi będą musieli znosić trud podróży aż do następnego postoju.



Przed samym Aksu po raz ostatni rozbijam namiot w Karakolu. Rano ruszam do Aksu, podwózka sama mnie łapie, jedziemy z rodzinką na stację benzynową przy drodze do Karakolu. Potem odpedzam się od taksówkarzy, łapie marszrutkę i pół godziny później jem kurdak z kuraczyj w tej samej pustej knajpie, gdzie 5 dni wcześniej z Krzyśkiem, Stefanem i Paulem. Dzwoni Angie, która ze swoimi studentami wybrała się do Karakolu. wiedząc, że jeśli raz straciłem zasięg to już się ze mną nie spotka, odpuściła próbę spotkania się że mną kilka dni wcześniej. Pół godziny chodzimy razem po sklepach szukając dla nich dżemu w tubce. Ostatecznie daje im resztkę mojego oraz kilka słodkich chwil.



Następnie znowu odpędzam się od taksówkarzy i kupuje bilet do Biszkeku. 7 godzin w trasie północną strona Issyk-Kul, w całkiem komfortowych warunkach i jestem na biszkeckim autowogzalu. Tradycyjnie odpędzam się od taksówkarzy, potem jeszcze próba charakteru przeciwko człowiekowi w czapce, który sugestywnie przekonywał do oddania mu pieniędzy. Argumenty nie działały, podziałało oddalenie się. Była to do tej pory jedyna taka nieprzyjemna sytuacja w Kirgistanie. Marszrutka, i jestem w domu Angie. Teraz relaks, zakupy i pakowanie.

Aha, i jeszcze cała akcja z lotem. Po niepowodzeniu Krzyśka ( z Moskwy poleciał dalej lufthansą, bo nie chcieli go podbić dalej bez wizy twierdząc, że loty do Mińska to krajowe), obdzwoniłem wszystko co się dało dwa razy dobijając do -10 som na koncie w telefonie.



Infolinia Ural Airlines, na angielskiej Andriej, na którego jak trafiam to się rozłączam bo on nic nie chce pomóc.



Konsulat honorowy RP w Biszkeku, odbiera jakoś gość który nie wie o co chodzi z konsulem.



Lotnisko w Biszkeku, przełączają do ludzi od wiz.



Lotnisko w Moskwie, twierdzą że to nie jest lot krajowy i nie będzie problemu.



Belavia, loty białoruskie w Moskwie, też tak twierdzą.



Więc ostatecznie będę próbował lecieć jak Krzysiek, może się jednak uda jeśli nie dam się nikomu pokierować w niewłaściwe miejsce. Przynajmniej taki mam plan.



Strasznie się rozpisalem, teraz muszę to przetłumaczyć...





To finish up the mountain tale.

In the morning I share food with Gerda, she had only semolina left. She promises to send me her book in turn. Then fast ascent to the last pass at 3900, I m afraid of rain.



At the pass I met dumb Kyrgyz guy with a backpack with Ronaldo depicted and some ruled poster. He wants me to boil a water for him but I refuse, a long way to go today. Maybe someone else can do that.



Next, very steep descent with falling gravel and a very very long valley. On the way I can here thunders, and soon a hail storm starts. I run to the trees with hail lashing my legs, so I run faster and faster. Finally get under the trees, but the worst part ends immediately.



In the valley, next to narrow, wild river I found two yellow wooden boats...



After the storm the sun comes out again, it gets warmer and warmer while going deeper in the valley. I meet a lot of tourists: few single travelers, a big group from S. Korea, and then a huge crowds with guides.

Now, I will elaborate a little bit on the matter of shit, because that was too much to take.



Are you going to visit Kyrgyzstan? Willing to have a nice trekking trip? Cool, it's best to visit Karakol National Park, the best place for hiking in Kyrgyzstan! But unless you're connected with a cesspool business, be prepared to see more shit than you already have seen through your entire life.

Ups, your hand get slightly dirty when wearing your shoes, because of the mud? Well, it's not a mud :)



In Kyrgyzstan real mud is really unique. Like a marmot, it's really nice, but listed in the Red Book. Here, you can find only shitty composites, like 10% of mud and 90% of shit or 150% of shit. Depends on your luck and how high you are. It can be devided into different categories. Horse shit is quite nice, dense and rather dry, stops to smell quickly. Sheep and goat shit is not so popular, and not so big also. The most popular one is a cow shit. You can see from a distance of 1 kilometer, how much mud is in a mud.

Situation from Europe, someone stepped into a poop. Such a bad luck! Here, extraordinary large or nasty spots with shit can be avoided. But there is no sense to go around, when not really big or dry, it's impossible. Sometimes, you just can't go around. And sometimes, with all the consciousness of that deed, you have to step right in the center of the sticky, smelly and really slippery shit spot, really carefully, in order not to slip and fall down, feeling like your foot is being buried in it and hoping it will not bury too deep.



My fall was quite lucky, I can be even glad. I went out of this quite... handy.



Hot springs! After all of this I was thinking about hot springs only. I had to go through to more heavy rains, waiting till they end under some tree for like 10 minutes. I was caught by the last rainy event 200 m from the hot springs, so I could observe the huts with hot water at Altyn Arashan from the other side of the river, still a cold one. When the rain got mild only I started to walk and met a local girl, going towards me from the building. Hot springs? Yes!



She took a key from her dad and escorted me to the wooden hut, next to the big river. There I found a change room, shower and a big tube with a hot water. "At least half an hour", she says and leave. 200 som, (2,5 $) for such a pleasure after 4 days in the mountains. A place definately for me.



Then the father came saying "time, time" and he took a money from me. To achieve a total happiness I bought also a bottle of beer, and started to march down the valley. To the last part of my route, 15 km to the village of Aksu.



The bottom half of the valley is not covered with shit. It is muddy, because the off-road taxi is available here, since the walk to Altyn Arashan is a challenging walk. You can go by whatever a soviet technology managed to get moving on the mud and stones. So, the ultimate leader is UAZ, then the 4x4 buses constructed over the UAZ's chassis. Also houses on wheels to move over Syberia, a big trucks on 6 wheels, with a big container at the back, with windows-like holes for having a view. Tourists inside. The road looks like not a road. For sure not for Mitsubishi Outlander. But those machines are doing somehow through the giant rocks and muddy lakes. The question is how comfortable is this ride. I walk with the same speed as the big trucks. The big trucks need to take a rest from time to time, probably because of shaken people inside. In the end, tourist walk ahead of the trucks as quickly as they can. The fastest one will reach Aksu on foot. Others will be picked up by the truck on the way with no mercy.



Just over Aksu I set up my tent for a last night in Karakol. In the morning I reach Aksu, some family going to a gas station gave me a lift (that was their idea). Then, I get rid of taxi drivers and jump into marshrutka to Karakol. Half an hour later I sit in the empty cafe (our cafe), at the main street in Karakol, where 5 days earlier had a lunch with Chriss, Paul and Stefan. Then Angie calls me, she is in the city, going to the mountains. We met, I share some food that left me, and she invites me to spend the rest days in her house in Bishkek.



Then I get rid of the taxi drivers and buy a marshrutka ticket to Bishkek, for a 7 hours ride on the north side of Issyk-kul, in quite comfortable conditions. Then I again get rid of taxi drivers and one angry guy who wanted me to give him money, and catch a bus to Angie's house. Now relax, shopping and packing.


Jeszcze raz Ala-kul, z góry, w tle lodowiec

3900, ostatnia przełęcz nad Ala-kul

niezły kierdel

10% błota, 90% kupy

Gorące źródła w Altyn Arashan

Altyn Arashan
W Altyn Arashan zakupiłem Nasze Szachterskie
"Nasza" knajpa w Karakolu



Starcie kultur, Koczownik kontra pepsi

Bilet Karakol-Biszkek na marsztrutkę

Postój po drodze do Biszkeku

U Angie w Biszkeku


Pakowanie u Angie

wtorek, 17 lipca 2018

Samotnie przez góry Karakolu

Drugi nocleg w drodze na przeł. Teleky
początek drogi całkiem ruchliwy
Jezioro Ala-kul
Dron ciągle ze mną
Zejście z przeł. Teleky
Pizza lepioszkowa
Obóz Ak-saia pod Teleky, można przeczekać ulewę i wypić herbatę. Dają też papier toaletowy za darmo

Alone through Karakol mountains: English version below

Rankiem umyłem pomidory i paprykę a zaraz potem zaczęło padać. Chillout do 11, potem w drogę. Skutecznie przepakowałem się tak, że wszystko zmieściło się w dużym plecaku - pierwszy sukces.

Na drodze duży ruch. Kirgizy oddychajet, a oni potrafią docenić przyjemność pikniku. Jest sobota, a przejażdżka w ładne miejsce w celu zjedzenia czegoś i wypicia czaju lub wódki jest w modzie. Jedzie wszystko: lexusy, łady i golfy, pomiędzy tym ciężarówki z bydłem.

Im głębiej w dolinę tym większy spokój, droga coraz mniejsza a jurty już nie komercyjne. Po drodze dostrzegam szybujące orły, potem kolejnego, już na sznurku. Polowanie z orłami.

Wyżej, droga dla samochodów się kończy. Co jakiś czas mży, czasem wyjrzy słońce. Wokół tysiąc genialnych miejsc na namiot, ale mimo, że mi się nie spieszy chce dojść do końca zieleni, żeby jutro startować od razu na przełęcz Teleky ( prawie 3800). Od czasu do czasu jacyś turyści, Francja, Hiszpania, Ukraina - ale turystów raczej malutko.

Po drodze dzieciaki z owcami. Zawsze pytają czy "chocolat jest"? Pozbywam się dwóch batoników. Jeden to chciał jeszcze kompas i zegarek.
Wieczorem odmawiam wskazania drogi do mostu, przewiezienia koniem przez rzekę, czaju oraz spania Urmatowi, pasterzowi z ostatnich jurty, na mapie oznaczonej jako pustelnia, przeganiam krowy z fajnego miejsca, które uparte ciągle wracają, i rozbijam namiot. Rozpalam ognisko, które po deszczu tak średnio chce się palić, i przyrządzam lepioszke z papryką i serem, który się nie stopił, na górze. Długo zastanawiam się co przypomina mi ten smak i wreszcie wieczorem mam : pizza! To było dość, oczywiste, wystarczy zobaczyć na zdjęciu, ale pizza, zaczęła już dla mnie być pojęciem abstrakcyjnym.

Podczas samotnego marszu przypominają się stare piosenki. Brakowało mi takiej włóczęgi. Na dziś Wędrowiec:
Lśni w oddali toń jeziora, słychać ptaków krzyk
Tu odpoczniesz dziś i nabierzesz sił
Ale jutro znów wyruszysz na swój stary szlak
Będziesz dalej szedł, z wiatrem czy pod wiatr

Kolejnego dnia pogoda poprawiła się. Rankiem wyszło troszkę słońce, ale trochę też pokropiło. Ruszyłem w górę, będąc już blisko końca głównej doliny, szukałem przejścia przez rzekę. Wg mapy miał być jeszcze jeden most. Dotarłem do początku bocznej doliny rzeki Teleki, prowadzącej do przełęczy na którą szedłem. Był tam obóz Ak-saia! Mały ale był. Obok niego przeszedłem przez rzekę na bosaka, i gdy zakładałem buty zaczęło lać. Pan z Ak-Saia, mówiący świetnie po angielsku zaprosił mnie do dużego, żółtego namiotu na herbatę. 

Mieszkał tam z całą rodziną i dbał o obóz. Cennik alkoholi taki sam jak pod Leninem, ale wątpię, żeby mieli koniak. W rogu było gniazdko. Przy gniazdku na kablu podłączone było dziecko grające w grę na telefonie. Dostałem herbatę za darmo, do tego papier toaletowy, bo nie miałem. Nawałnica przeszła i rozpogodziło się. Od tego momentu tylko chmury lub słońce.

Dzisiaj znów wyruszyłem
Wziąłem wodę i chleb
Troski swe zostawiłem
Plecak ciężki, że aż tnie

Do przełęczy 700m. Szedłem szybko, bojąc się niesłusznie kolejnego deszczu. Po dwóch godzinach byłem na górze, fajny widok, trochę drona i na dół. Przeciwległą doliną też śliczna, bardziej stroma i nawet trochę śniegu. Spotkałem w niej w sumie 7 osób: Austria, Szwajcaria, Czechy. Austria w drodze przez Karakol już tydzień. Austriacka mapa pokazująca dużo większy obszar uświadamia mi, że mógłbym tak iść jeszcze tydzień. Uświadamia też, że o dwa dni drugi ode mnie są gorące źródła.

Wieczorem, mocno wymęczony, chyba szczególnie zejściem 1200 m, rozbijam się nad rycząca rzeką. Ta naprawdę ryczy, spływa z lodowca. Muszę zdecydować czy iść na lodówce, czy zielonymi dolinami. Mimo, że lot powrotny wydaje się kompletną abstrakcją, to zostało tylko 5 dni a trzeba wrócić do Biszkeku i się pozbierać.

Z lodowca zrezygnowałem. Potrzebowałbym całego dnia, żeby tam dojść. Dnia, którego nie mam. Udałem się nad jezioro Ala-kul, leżące na wysokości 3500 m. Wg Austriaka jak w Alpach, wg mnie nie, ale ja latem w Alpach zbytnio nie bywam. W każdym razie ładnie miejsce. Sporo namiotów. Obok mnie starsza Norweżka, która 15 lat temu jechała rowerem analogiczną trasa jak my. Podobno niewiele się przez ten czas zmieniło.

 Na dojście zszedł cały dzień, ostra wyrypa. No dobra, wyguzdrałem się o 12.30 a o 19 miałem już rozbity namiot, ale na nic więcej nie miałbym sił. Jutro też będzie ciężko. 25 km, ale za to do góry tylko 400 m na przełęcz 3900. A potem... Gorące źródła!

Łażenie z ciężkim plecakiem sprzyja myśleniu. Np dzisiaj dotarło do mnie jak bardzo mi tego brakowało i jak dawno tego nie robiłem. Żeby tak wziąć 20 kg na farb i iść parę dni bez schodzenia co chwila do wsi po jedzenie.. Kilka lat. Właśnie, z kim byłem na Ukrainie w Gorganach dwa lata temu?? Tak rozmyślając pokusiłem się o stwierdzenie, że skoro dawno nie włóczyłem się z plecakiem to mam zabiegany styl życia. Tu to co innego. Inni mają zegarki, ja mam czas. Telefon wyłączony, nawet nie łudzę się, że złapie zasięg. Przy obozie Ak-saia w dolinie wisiał slackline to sobie pochodziłem. Poszukałem nad rzeką dobrej osełki, nóż sobie zaostrzyłem. Czas płynie wolno. Jedni mają zegarki, inni mają czas.

In the morning had enough time to wash tomatoes and papers. Then the rain started. Chillout till 11 in the tent. Finally managed to repack my staff, now there is only one big backpack. First success.

On the road quite a big traffic. Kirgiz people going for picnic. All variety of cars: Lexus, lada, golf and the cattle truck.
Valley gets calm deeper. I'm passing eagles for hunting, one flying, one on the rope. Tourists? Very few, France, Spain, Ukraine.

Kids, taking care of sheeps always want chocolate, so I have two sweets less. One of them wanted also compass and watch...
In the evening I say no to river crossing by horse, tea and sleeping in yurt to Urmat, the last shepherd. I set the tent in nice place, from which I had to get rid of cows, three times. Then a campfire with bread with pepper and cheese - like a pizza. Tomorrow I will attack the Teleky pass ( almost 3800) to get to main Karakol valley. 

On the next day weather gets better. In the morning some sun, some little rain too. I went further to the valley looking for bridge or river crossing, marked on my map. Nothing like that. Instead I found Ak-sai camp. Alcohol prizes same like in Lenin peak basecamp, but I doubt they have cognac. I crossed the river barefoot, next to it. And then a storm started. I was invited for a tea to a big yellow tent. A man speaking very good English and his family takes care of a camp. They have electricity and the kid plugged into the socket, gaming on smartphone. After the storm the weather is much better, a lot of sun. Totally different experience than in over-comercialized Lenin basecamp. A nice experience.

I climb the pass, 700 m from Ak-sai camp. Very nice views, a little bit of drone. Then 1200 m down to the next valley.
I met 7 people: Austria, Switzerland and Czech republic. Austrians hiking in Karakol since 7 days. They tell me about hot springs two days from here.

I camp in next valley, really tired. Now I have to decide to continue trek like this or to visit the glaciers and peak Karakol. Only 5 days left. Not a lot of time.

I resigned from the glacier. That would be more than one day, day I'm lacking. I went to Ala-kul lake at 3500m. Nice place. Lot of tents. Next to me Gerda from Norway. 15 years ago she travelled by bicycle similar route as we. She says that not a lot of things has changed here.

It took me whole day to come here. Really step accent. Ok, I started finally after noon, and at 7 pm already set up the tent, but that was all I could force my body to. Tomorrow a long walk, 25 km, but only 400 m uphill to pass at 3900. Then only down up to... The hot springs!

Trekking with a heavy backpack enforce me to think. I found out that I was really lacking that. Hiking for days without going down to any shops etc. Seems I haven't done it since two years. So then I realized my lifestyle is too hasty.
Not like here. Here I have time. Phone off, not even trying to get the signal. I used slackline next to Ak-sai camp, found a stone and sharped my knife. People have watches,, i have time.

piątek, 13 lipca 2018

I zostałem sam - Karakol

Pojechali...
Muszę jakoś wcisnąć wszystkie graty do plecaka

English version below

Stało się. Druzja pajechali w Biszkek. Został po nich tuman kurzu i zdjęcie.

Dotarliśmy dalej na wschód niż ostatnio z Michałem. Odwiedziliśmy Karakol, ostatnie miasto na wschód w Kirgizji, na wschodnim brzegu Issyk-Kul. Jestem dalej na Wschodzie niż kiedykolwiek wcześniej.

Zrobiłem trochę zapasów wątpliwej jakości prowiantu, mam nadzieję że jakoś starczy na 4, maks 5 dni. Planuje obejść miasto Karakol górami, a następnie jakoś dostać się stamtąd do Biszkeku. 

Póki co, wszystkie moje graty (widoczne zdjęciu) nie zmieściły się w plecaku i muszę iść dziś na dwa plecaki z chlebem w ręce. Na szczęście tylko kawałek, żeby rozbić namiot który zajmuje pół plecaka. Może gdyby udało się go przytroczyć, będę próbował jutro.
Chwilowo zaczęło lać. Schowałem się pod jakimś ostatnim straganem i piszę. Oby szybko przeszło.

Następnie wzdłuż drogi (asfalt do sanatorium, w góry za skrótemw prawo), w lekkim deszczu, szukam miejsca na namiot obok grzmiącej rzeki, mając świadomość, że się ściemnia, i przeczucie, że będzie lało. W końcu jest odpowiednia polanka, z nieobsraną trawą pod drzewem oraz busem, oświetlonym w środku. W środku czterej hipisów z Francji. Mówię im, że będziemy sąsiadami, rozbijam namiot. Po chwili jedna Francuzka przychodzi pomóc. Stawiamy namiot, chwilę rozmawiamy skąd i dokąd, a potem uciekam przed ulewą do namiotu. Krople deszczu biją w sufit, rzeka ryczy, Stefan potrzebowałby tutaj podwójnych zatyczek do uszu. Dobranoc.


Do it is. My friends are gone. Went to Bishkek. Only dust and a photo left for me.

We reached Karakol, the last city in Kyrgyzstan to the east, at the east end of Issyk-Kul lake. I am as far to the East as never before.

I have made some food supplies of poor quality products. Hope, that it will be enough for 4 out 5 days. My plan is to hike around the city of Karakol, though the mountains in Karakol National park. Then, to Bishkek, somehow.

I have a lot of staff - too much to fit into the backpack. So far, I will walk with two bags, and the bread in my hand. Fortunately, not far, only till the proper camping place. Then maybe I will eat something, to have less things to carry.

Paved road to the sanatorium, unpaved to the mountains. I walk in gentle rain, next to buzzing river. Finally I got the right spot. Nice meadow next to the river bank, grass, tree, no shit.
Also, an old bus with a french hippie group of four is nearby. I'm knocking and saying hi.

When setting the tent a girl comes to help me. Some chat, and we have to hide from the rain. A big rain is coming. Raindrops hit the tent violently, a river is risingr. Stefan would need a pair of double earplugs. Good night.
And once again, greetings to Tatiana, because you might miss them in the previous post on polish only.

Niedarożnik

Niedarożnik znaczy nie droga czyli offroadowiec.

Podróżowanie samochodem jest szybkie, przyjemne i wygodne. Niewątpliwie daje możliwość zobaczenia miejsc, których nie dałoby się zobaczyć w ograniczonym czasie. Jak dla mnie wydaje się to jednak zbyt proste. Co więcej, ogranicza interakcję, ale nie tak mocno jak gdzie indziej. Brak autostrad, drogowe problemy i inne rzeczy sprawiają, że interakcji jest jednak całkiem sporo.
Ludzie w Kirgistanie są bardzo otwarci i kontaktowi. Kierowcy marszrutek zatrzymują się żeby ot tak porozmawiać sobie z nami. Podrzuciliśmy do jurty jednego pasterza, a gdy mieliśmy problem samochody stawały by zapytać co się stało. Ale po kolei.

Jak już wiecie wyruszyliśmy z Biszkeku na południe, żeby odebrać Stefana i Paula, którzy mieli ok 3 rano wysiąść z takiego samego busa jakim i my jechaliśmy z Osh do Biszkeku, i czekać na nas koło drogi. Około 8 dojechaliśmy na odpowiednie miejsce i mimo braku zasięgu od razu ich znaleźliśmy (foto 8).

Wrzuciliśmy graty do auta i ruszyliśmy nad jezioro Son Kul. Wielkie wysokogórskie jezioro (ponad 3000m), nad którym Kirgizi wypasają latem niezliczone ilości koni, krów i owiec. Wali tam mnóstwo turystów. Po drodze nasz samochód zaczął wydawać dziwne dźwięki. Okazało się, że w wał przy tylnej osi wkręcił się długi stalowy drut. Pierwsze auto z kirgiską rodziną wracająca nad Son Kul zostawiło nam kombinerki i zaczął się festiwal przecinania. Po godzinie pod samochodem udało się rozciąć wszystkie zwoje, pewnie ponad setka. "Kombinerki dacie nam potem bo nie mamy czasu. Też będziemy nad son kul". Jezioro ma pewnie z 70 km obwodu, ale udało się ich dogonić.

Wieczorem rozbiliśmy się nad samym jeziorem. Trochę za zimno na kąpiel, dodatkowo błotny brzeg składający się w 50% z odchodów nie zachęca. Za wcześnie żeby iść spać więc razem z Paulem testujemy auto wjeżdżając na pobliskie górki.

Kolejnego dnia, znów przez góry jedziemy do Kochkoru, na bazar, obiad i do wspaniałego sklepu z ręcznymi wyrobami kobiet z pobliskich wiosek. Kupuje kapcie, zobaczycie jakie! :)

Następnie ruszamy nad Issyk Kul licząc w końcu na upał i kąpiel. Naszym celem jest też słone jezioro, zaraz przy issyk kul, gdzie woda jest tak słona, że nie da się utopić.

Krzysiek przebukowal bilet powrotny na niedzielę. Niemcy też wtedy wylatują, więc wyszło na to, że znów zostanę sam na sam z Kirgistanem (do kolejnego piątku). Lekko zaczyna się już czuć smutny powiew powrotu.. ale czyje, że jeszcze wiele na mnie czeka.

Po kąpieli która mocno nas wychłodziła, bo nie było 30 stopni tylko ledwie 20 i chmury, zostajem kolację a potem nocleg w pobliskich jurtach.

Gdy śpisz w jurcie w miedziana zastawę snów kładzione są najlepsze daktyle.

Kolejny leniwy dzień, bo wyjeżdżamy późno. Ustalaliśmy plan i nikomu nie pali się do wyjazdu bo wiemy, że dziś się rozstaniemy. Jedziemy do kanionu Skazka, kanionu baśniowego, gdzie czeka naszego niedarożnika Off-road po piachu. Miejsce urokliwe. Następnie jedziemy do Karakolu, na wschodnim końcu Issyk-Kul.

I wtedy zaczynają się problemy z policją :)
Najpierw, zaraz po wyjeździe z kanionu łapie nas kontrola prędkości. Jechałem 52, niby można 40, ale nie wiem czy to prawda. Poza tym wjechaliśmy na drogę chwilę wcześniej i nie było znaku. Normalnie można 60.
Ale to nie wszystko. Rzekomo wydmuchalem 8%, to nie pomyłka, a w Kirgistanie nie można prowadzić trzy doby po spożyciu alkoholu. Mamy teraz jechać 20 km na komisariat do Bokonbajewa, żebym płacił wielki mandat i szedł pod sąd, i do szpitala na badanie alkoholu we krwi. Pada nawet podejrzenie że piłem kumys!
Po chwilowej debacie, odganianiu reszty naszej ekipy od radiowozu, gdy próbowali robić zdjęcia, i oświadczeniu Stefana, że dzwoni do ambasady Niemiec, pada w końcu rzucona niedbale suma 5000 som, czyli ok. 250 zł. Potem schodzi na dwa tysiące. Chcemy wsiadać, żeby jechać z nim serio do tego szpitala więc nas po prostu puszcza (mimo że mam 8% alkoholu w wydychanym powietrzu wg wskazania urządzenia, którego wyświetlacza oczywiście nikt nie widział) i jedziemy dalej.

Plazujemy nad jeziorem. Wokół całości jest park narodowy. Przy plaży jest kilka innych samochodów. Droga piaskowa. Przyjeżdża straż ekologiczna, jeden poważny i dwóch wesołych w mundurach. Krzysiek pływa, Paul się opala, a ja i Stefan, zwycięski duet z poprzedniego zatargu z prawem, załatwiamy. Załatwiamy, żeby nie musieć płacić za naruszenie nienaruszalności parku samochodem. Co za pechowy dzień. Tym razem z 2000 udało się tylko stargować na 500. Stargować, mimo że "to mandat a nie targ z końmi". 2 euro na głowę. Trudno. Wielkiego zarobku to na nas nie mają.

Następnie ruszamy do Karakolu. Ja tam zostanę i widzę w góry, a reszta pojedzie samochodem do Biszkeku. Pojutrze lecą.
Mój plan to kilkudniowy trekking w parku narodowym Karakol, potem przeprawa do Biszkeku. Zobaczymy co wyjdzie, czasu jest sporo.

Greetings for Tatiana
Sklep z ręcznymi wyrobami kooperatywy kobiet

Naprawa niedarożnika

Przyczyna problemów, już porozcinana pożyczonymi kombinerkami

Raz we wozie, raz pod wozem

Najechaliśmy znajomych lekarzy, 8 rano, jak zatrąbiłem to było śmiesznie :)

Jing i Jang, Kola i Kumys

Nad Song-Kul, wycieczka fakultatywna z Paulem na pobliskie górki


Nad Song-kul sporo koni



Moda w Kochkorze

Śniadanie nad Slanym Ozerom

Bajkowy Kanion Skazka, w tle Issyk-kul

Stefan

Kąpiel nad Issyk-kul, plaża strzeżona, opłata 200 som