Kwas, maksim szoro i talap Kyrgyz kumys bozo okay okay prosta papróbuj nasz kumys nacjonalnyj napitok Piosenka o szoro |
Udane zakupy na bazarze - tylko najlepsze marki |
Lody i lepioszka |
Ruszamy w trasę przez góry drogą do Osh |
Przyjemne knajpki
|
Przejażdżka na jakiś płaskowyż |
Tu też jest sporo miejsca na nogi |
Tak, dobrze jest wrócić do Biszkeku. Czuję się tam doskonale. Jest gorąco, ale upał w jakiś sposób właśnie tworzy ten klimat. Nie myśli się o tym że jest gorąco, bo jest za gorąco.
Na ulicach co krok znajdzie się uliczny stragan z piciem. Najbardziej popularne są parasole z niebieskimi i czerwonymi beczkami. Tam dają ajran, kwas chlebowy i coś jak nasz żurek, brązowy, kwaśny napój zbożowy z wyczuwalnymi fragmentami ziaren czy łusek. Mały stakańczyk 0,2l za złotówkę.
Są też uliczne lodówki z wodą i kolą. Oprócz tego naprawdę dużo małych sklepików.
Bishkek trochę znam. Wysiedliśmy z naszego transportu na bazarze Dordoi. Po 7 rano nasze plecaki zeszły z dachu. Pojechaliśmy taksówką na ulicę Gorkiego, skąd pokierowalem kierowcę pod dom Angie, znajomej z warmshowers, u której trzy lata temu spędziliśmy z Michałem trochę czasu. Pod nieobecność Natana dom nie jest mekką rowerzystów - było tylko z 6 rowerów. Co ciekawe Angie też nie było, ale byliśmy dogadani z Alim, tymczasowym lokatorem. Zostawiliśmy to co zbędne i, z jednym już tylko plecakiem, ruszyliśmy szukać hostelu, bo u Angie było jacyś Holendrzy z dziećmi.
Silk way hostel w samym centrum po 6 dolarów, super. Tylko, że pod podanym adresem nic takiego nie było. Pani powiedziała, że adres na mapach jest inny i że trzeba iść gdzie indziej. Udaliśmy się do innego hostelu z bookingu, który akurat był obok. Znowu, bloki i żadnego hostelu. Wracamy do szukania Silk waya. Jedziemy marszrutka w pobliże ulicy Tołstoja, mając nadzieję, że drugi adres jest poprawny. Szukany i nic, pani coś tłumaczy przez telefon. Dajemy sobie spokój i idziemy do pobliskiego, sprawdzonego hostelu Dos Hostel ( sprawdzony bo piszą o nim na caravanistan.com - taki przewodnik-encyklopedia środkowej Azji, tam np były szczegóły wszystkich opcji przejazdu Osh Bishkek). Na ulicy mijamy dziewczynę, która pyta czy Silk Way hostel. Za nią na bramie napisany farbą adres z centrum. Nie, my nie szukamy hostelu. Perfidne oszustwo na świetnej lokalizacji. Idziemy do Dos zaraz obok, ciężko go znaleźć ale w końcu się udaje. Dorm za 6 dolarów lub dwójka za 13. Prosty wybór.
Na hostel składa się podwórko z umywalką i miejscem do siedzenia, mieszkanie właścicieli, aż trzy pokoje, kuchnia, prysznic i dwie toalety. Wszędzie wchodzi się z pola, fajnie. Do tego jak się później okazało jeszcze śniadanie.
Zaczynamy załatwianie naszych interesów, trzeba wynająć samochód. Pomine żmudne ( bo jak na Żmudzi?) Wydzwanianie do 10 firm. W końcu jeden gość ma przyjechać popołudniu i dać nam Mitsubishi Outlander na tydzień za 50 dolarów dziennie.
Jedziemy na bazar Osh. Spędzamy tam tylko ponad dwie godziny, bo bazar w poniedziałki nie działa. Krzysiek kupuje rzeczy z north face, ja koszulkę od Gucciego bo mam tylko dwie, z czego jedna już też bazarowa. Do tego winogrona i arbuz na kolację.
Wracając wchodzimy do chińskiej restauracji, a potem ruszamy polować na dolary. Potrzeba sporo na auto i 300 na depozyt. Somy na wymianę muszę wypłacać na raty bo bankomat ma limit 8000. Portfel się nie domyka. Ciekawe co jak ktoś kupuje samochód za gotówkę... Garści banknotów wymieniany na kilka świstków z napisem bank of America. Rano ma przyjechać brat Azamata, gościa od auta.
Rano przyjeżdża jakaś dziewczyna. Daje umowę, pokazuję auto z kierownicą po prawej stronie, bierze kasę. Załatwione, ruszamy w drogę.
No ale gdzie tu jechać? W końcu decydujemy jechać drogą M41 w stronę Osh i po przejechaniu gór odbić na song kul.
Jedzie się super, trochę narwany, ale bardzo płynny ruch. 2-3 pasy, 4 auta minimum, ruszanie 3 sekundy przed zapaleniem się zielonego, omijanie przechodniów i marszrutek, kierunkowskaz zakazany - idzie mi świetnie, bez stłuczki wyjeżdżamy z miasta. Udało się nawet kogoś obtrąbic.
Aha, jeszcze jedno. Auto jest bardzo dziwne, nie temu, że ma kierownicę po prawej stronie i automatyczną skrzynię biegów. Nie ma pajączka na szybie!
Przejeżdżamy widokową górska trasę, której punktem kulminacyjnym jest tunel śmierci. Długi, ciemny, dziurawy, zakurzony i tak wąski, że duże pojazdu jada wahadłowo, małe się muszą jakoś przecisnąć obok ciężarówek.
Po pokonaniu gór odbijamy na Suusamyr. Na tym skrzyżowaniu odbierzemy jutro znajomych Niemca i Holendra, wracających z również nieudanej próby zdobycia naszej góry. Za dużo śniegu na grani szczytowej...
Jeździmy sobie po kiepskich drogach w okolicy i testujemy możliwości auta. Daje radę!
Rozbijamy się obok górskiej drogi. Bardzo komfortowy środek transportu.
Jutro Son Kul.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz