Drugi nocleg w drodze na przeł. Teleky |
początek drogi całkiem ruchliwy |
Jezioro Ala-kul |
Dron ciągle ze mną |
Zejście z przeł. Teleky |
Pizza lepioszkowa |
Obóz Ak-saia pod Teleky, można przeczekać ulewę i wypić herbatę. Dają też papier toaletowy za darmo |
Rankiem umyłem pomidory i paprykę a zaraz potem zaczęło padać. Chillout do 11, potem w drogę. Skutecznie przepakowałem się tak, że wszystko zmieściło się w dużym plecaku - pierwszy sukces.
Mieszkał tam z całą rodziną i dbał o obóz. Cennik alkoholi taki sam jak pod Leninem, ale wątpię, żeby mieli koniak. W rogu było gniazdko. Przy gniazdku na kablu podłączone było dziecko grające w grę na telefonie. Dostałem herbatę za darmo, do tego papier toaletowy, bo nie miałem. Nawałnica przeszła i rozpogodziło się. Od tego momentu tylko chmury lub słońce.
Na drodze duży ruch. Kirgizy oddychajet, a oni potrafią docenić przyjemność pikniku. Jest sobota, a przejażdżka w ładne miejsce w celu zjedzenia czegoś i wypicia czaju lub wódki jest w modzie. Jedzie wszystko: lexusy, łady i golfy, pomiędzy tym ciężarówki z bydłem.
Im głębiej w dolinę tym większy spokój, droga coraz mniejsza a jurty już nie komercyjne. Po drodze dostrzegam szybujące orły, potem kolejnego, już na sznurku. Polowanie z orłami.
Wyżej, droga dla samochodów się kończy. Co jakiś czas mży, czasem wyjrzy słońce. Wokół tysiąc genialnych miejsc na namiot, ale mimo, że mi się nie spieszy chce dojść do końca zieleni, żeby jutro startować od razu na przełęcz Teleky ( prawie 3800). Od czasu do czasu jacyś turyści, Francja, Hiszpania, Ukraina - ale turystów raczej malutko.
Po drodze dzieciaki z owcami. Zawsze pytają czy "chocolat jest"? Pozbywam się dwóch batoników. Jeden to chciał jeszcze kompas i zegarek.
Wieczorem odmawiam wskazania drogi do mostu, przewiezienia koniem przez rzekę, czaju oraz spania Urmatowi, pasterzowi z ostatnich jurty, na mapie oznaczonej jako pustelnia, przeganiam krowy z fajnego miejsca, które uparte ciągle wracają, i rozbijam namiot. Rozpalam ognisko, które po deszczu tak średnio chce się palić, i przyrządzam lepioszke z papryką i serem, który się nie stopił, na górze. Długo zastanawiam się co przypomina mi ten smak i wreszcie wieczorem mam : pizza! To było dość, oczywiste, wystarczy zobaczyć na zdjęciu, ale pizza, zaczęła już dla mnie być pojęciem abstrakcyjnym.
Podczas samotnego marszu przypominają się stare piosenki. Brakowało mi takiej włóczęgi. Na dziś Wędrowiec:
Lśni w oddali toń jeziora, słychać ptaków krzyk
Tu odpoczniesz dziś i nabierzesz sił
Ale jutro znów wyruszysz na swój stary szlak
Będziesz dalej szedł, z wiatrem czy pod wiatr
Kolejnego dnia pogoda poprawiła się. Rankiem wyszło troszkę słońce, ale trochę też pokropiło. Ruszyłem w górę, będąc już blisko końca głównej doliny, szukałem przejścia przez rzekę. Wg mapy miał być jeszcze jeden most. Dotarłem do początku bocznej doliny rzeki Teleki, prowadzącej do przełęczy na którą szedłem. Był tam obóz Ak-saia! Mały ale był. Obok niego przeszedłem przez rzekę na bosaka, i gdy zakładałem buty zaczęło lać. Pan z Ak-Saia, mówiący świetnie po angielsku zaprosił mnie do dużego, żółtego namiotu na herbatę.
Mieszkał tam z całą rodziną i dbał o obóz. Cennik alkoholi taki sam jak pod Leninem, ale wątpię, żeby mieli koniak. W rogu było gniazdko. Przy gniazdku na kablu podłączone było dziecko grające w grę na telefonie. Dostałem herbatę za darmo, do tego papier toaletowy, bo nie miałem. Nawałnica przeszła i rozpogodziło się. Od tego momentu tylko chmury lub słońce.
Dzisiaj znów wyruszyłem
Wziąłem wodę i chleb
Troski swe zostawiłem
Plecak ciężki, że aż tnie
Do przełęczy 700m. Szedłem szybko, bojąc się niesłusznie kolejnego deszczu. Po dwóch godzinach byłem na górze, fajny widok, trochę drona i na dół. Przeciwległą doliną też śliczna, bardziej stroma i nawet trochę śniegu. Spotkałem w niej w sumie 7 osób: Austria, Szwajcaria, Czechy. Austria w drodze przez Karakol już tydzień. Austriacka mapa pokazująca dużo większy obszar uświadamia mi, że mógłbym tak iść jeszcze tydzień. Uświadamia też, że o dwa dni drugi ode mnie są gorące źródła.
Wieczorem, mocno wymęczony, chyba szczególnie zejściem 1200 m, rozbijam się nad rycząca rzeką. Ta naprawdę ryczy, spływa z lodowca. Muszę zdecydować czy iść na lodówce, czy zielonymi dolinami. Mimo, że lot powrotny wydaje się kompletną abstrakcją, to zostało tylko 5 dni a trzeba wrócić do Biszkeku i się pozbierać.
Z lodowca zrezygnowałem. Potrzebowałbym całego dnia, żeby tam dojść. Dnia, którego nie mam. Udałem się nad jezioro Ala-kul, leżące na wysokości 3500 m. Wg Austriaka jak w Alpach, wg mnie nie, ale ja latem w Alpach zbytnio nie bywam. W każdym razie ładnie miejsce. Sporo namiotów. Obok mnie starsza Norweżka, która 15 lat temu jechała rowerem analogiczną trasa jak my. Podobno niewiele się przez ten czas zmieniło.
Na dojście zszedł cały dzień, ostra wyrypa. No dobra, wyguzdrałem się o 12.30 a o 19 miałem już rozbity namiot, ale na nic więcej nie miałbym sił. Jutro też będzie ciężko. 25 km, ale za to do góry tylko 400 m na przełęcz 3900. A potem... Gorące źródła!
Łażenie z ciężkim plecakiem sprzyja myśleniu. Np dzisiaj dotarło do mnie jak bardzo mi tego brakowało i jak dawno tego nie robiłem. Żeby tak wziąć 20 kg na farb i iść parę dni bez schodzenia co chwila do wsi po jedzenie.. Kilka lat. Właśnie, z kim byłem na Ukrainie w Gorganach dwa lata temu?? Tak rozmyślając pokusiłem się o stwierdzenie, że skoro dawno nie włóczyłem się z plecakiem to mam zabiegany styl życia. Tu to co innego. Inni mają zegarki, ja mam czas. Telefon wyłączony, nawet nie łudzę się, że złapie zasięg. Przy obozie Ak-saia w dolinie wisiał slackline to sobie pochodziłem. Poszukałem nad rzeką dobrej osełki, nóż sobie zaostrzyłem. Czas płynie wolno. Jedni mają zegarki, inni mają czas.
In the morning had enough time to wash tomatoes and papers. Then the rain started. Chillout till 11 in the tent. Finally managed to repack my staff, now there is only one big backpack. First success.
On the road quite a big traffic. Kirgiz people going for picnic. All variety of cars: Lexus, lada, golf and the cattle truck.
Valley gets calm deeper. I'm passing eagles for hunting, one flying, one on the rope. Tourists? Very few, France, Spain, Ukraine.
Kids, taking care of sheeps always want chocolate, so I have two sweets less. One of them wanted also compass and watch...
In the evening I say no to river crossing by horse, tea and sleeping in yurt to Urmat, the last shepherd. I set the tent in nice place, from which I had to get rid of cows, three times. Then a campfire with bread with pepper and cheese - like a pizza. Tomorrow I will attack the Teleky pass ( almost 3800) to get to main Karakol valley.
On the next day weather gets better. In the morning some sun, some little rain too. I went further to the valley looking for bridge or river crossing, marked on my map. Nothing like that. Instead I found Ak-sai camp. Alcohol prizes same like in Lenin peak basecamp, but I doubt they have cognac. I crossed the river barefoot, next to it. And then a storm started. I was invited for a tea to a big yellow tent. A man speaking very good English and his family takes care of a camp. They have electricity and the kid plugged into the socket, gaming on smartphone. After the storm the weather is much better, a lot of sun. Totally different experience than in over-comercialized Lenin basecamp. A nice experience.
I climb the pass, 700 m from Ak-sai camp. Very nice views, a little bit of drone. Then 1200 m down to the next valley.
I met 7 people: Austria, Switzerland and Czech republic. Austrians hiking in Karakol since 7 days. They tell me about hot springs two days from here.
I camp in next valley, really tired. Now I have to decide to continue trek like this or to visit the glaciers and peak Karakol. Only 5 days left. Not a lot of time.
I resigned from the glacier. That would be more than one day, day I'm lacking. I went to Ala-kul lake at 3500m. Nice place. Lot of tents. Next to me Gerda from Norway. 15 years ago she travelled by bicycle similar route as we. She says that not a lot of things has changed here.
It took me whole day to come here. Really step accent. Ok, I started finally after noon, and at 7 pm already set up the tent, but that was all I could force my body to. Tomorrow a long walk, 25 km, but only 400 m uphill to pass at 3900. Then only down up to... The hot springs!
Trekking with a heavy backpack enforce me to think. I found out that I was really lacking that. Hiking for days without going down to any shops etc. Seems I haven't done it since two years. So then I realized my lifestyle is too hasty.
Not like here. Here I have time. Phone off, not even trying to get the signal. I used slackline next to Ak-sai camp, found a stone and sharped my knife. People have watches,, i have time.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz